Cymbały huculskie to wspomnienie wyprawy do Kołomyi, łóżko - pamiątka po cioci z Wołynia, skrzypce grały na wojnie w Japonii pod Cuszimą, patefon - w muzeum w Hadze.
Mieszkanie wikariusza bełżyckiej parafii przypomina muzeum. Wszystkiego można na szczęście dotknąć, a co niektóre eksponaty nawet wypróbować.
- Jestem pasjonatem starych instrumentów - mówi ks. Koziej, prezentując ponad 100-letnie huculskie cymbały. Dwiema specjalnymi pałeczkami o nazwie palcety wystukuje góralską melodyjkę. - Trzeba nastroić - stwierdza. - Przywiozłem je kiedyś z Kołomyi. Muszę przyznać, że by je przewieźć przez granicę, trzeba się było trochę nagimnastykować - śmieje się. - To już zabytek.
W niewielkim pokoju gościnnym stoją duży stół, stara kanapa, a wokół mnóstwo sprzętów grających. - Ludzie wiedzą, że zbieram takie rzeczy, niektórzy przynoszą mi stare instrumenty, które i tak pewnie trafiłyby na śmietnik, inne odkupuję - mówi.
Za jedyny (oprócz telewizora) nowoczesny sprzęt w mieszkaniu - fotel - wciśnięte są trąby, trąbki, klarnety, saksofony i puzony. - Może kiedyś w przyszłości założę orkiestrę dętą - żartuje ks. Andrzej. - Wiem, że są ludzie, którzy cenią brzmienie takich staroci.
Oprócz instrumentów dętych ks. Koziej ma też kilka akordeonów, wśród nich guzikowy. - Mam też oczywiście starego weltmeistera, ale ten guzikowy jest wyjątkowym eksponatem - zaznacza z dumą.
Pod oknem stoi stara legnica. Pianino z zewnątrz wygląda na wiekowe, ale klawisze są utrzymane w świetnym stanie. Można na nim nawet coś zagrać, bo - jak twierdzi ks. Andrzej - jakiś czas temu było strojone. - Zacząłem się nawet uczyć grać na nim, ale różne okoliczności mi przeszkodziły i jakoś nie mogę do tego wrócić - opowiada.
Pianino ks. Koziej dostał od jednej rodziny z parafii. - Kupili, gdy ich córka poszła do szkoły muzycznej. Dziewczynka niedługo potem zginęła tragicznie. Pianino stało w garażu. Nie chcieli na nie patrzeć. Po jakimś czasie mi je podarowali - mówi.
Największym sentymentem ks. Andrzej darzy niemal 300-letnie skrzypce. - To oryginalne "stainerki" - mówi z dumą. - Jak byłem na parafii w Chodlu, ludzie chcieli wyrzucić stary akordeon, więc go zabrałem. Okazało się, że od wielu lat na piecu w tym samym domu leżą też stare skrzypce. Parafianin opowiadał, że jego dziadek przywiózł je z wojny pod Cuszimą w Japonii. Grał tam w orkiestrze i to była jedyna rzecz, jaką ze sobą z wojny przywiózł. Długo na nich podobno grywał na weselach, imprezach. Zostawił je swojemu synowi, ale ten już nie grał, przeszły więc na wnuka, który w ogóle ich nie dotykał. Leżały na piecu jako pamiątka. Kiedyś ten parafianin powiedział, że może mi je oddać. Zawiozłem je do lutnika. Okazało się, że to oryginalny stainer z końca XVIII w., ale potrzebny był kompletny remont. Nie zważając na koszty, kazałem mu je odnawiać. Dokupiłem też specjalny futerał mierzący wilgotność.
Dziś skrzypce regularnie grają, bo choć ks. Andrzej nie potrafi z nich wydobyć dźwięku, to są inni, którzy dają sobie z instrumentem radę. - Jest w naszej parafii taki chłopiec, który chodzi do szkoły muzycznej i uczy się grać właśnie na skrzypcach. Przekazałem mu je, żeby na nich ćwiczył, bo one muszą być używane. Czasami odwiedzam jego i te moje skrzypce - śmieje się duchowny.
Oprócz instrumentów ks. Koziej ma jeszcze jedną wyjątkową pasję. Dla niektórych uciążliwą. Zegary. I to nie zwykłe...
Więcej o pasjach ks. Andrzeja w najbliższym papierowym wydaniu lubelskiego "Gościa Niedzielnego" nr 19 na 15 maja.