Paweł budował S17, Michał chciał być producentem telewizyjnym, Arek skończył administrację, a Wiktor swoje plany ukrywał przed wszystkimi do samego końca.
Nie urodzili się w sutannie. Większość z czwórki młodych ludzi, którzy 28 maja przyjmą święcenia kapłańskie, dobrze poznała życie. Gdzieś po drodze, w chaosie i problemach dnia codziennego każdy z nich usłyszał jednak głos, który zapraszał do zupełnie innej przygody.
Wcale nie było łatwo zostawić to, co udało się osiągnąć, rozwiązać relacje i zacząć wszystko od nowa. Pojawiały się przystanki. Czasami trzeba nawet było zrobić krok wstecz, by zobaczyć, co tak naprawdę jest najważniejsze. Teraz każdy z nich zaczyna nową drogę życia.
Urzędnik z doświadczeniem
Dk. Arkadiusz Kowalski z parafii św. Anny w Lubartowie. O kapłaństwie, jak mówi, zaczął myśleć pod koniec gimnazjum. Ta myśl nigdy nie minęła, choć droga do święceń była dosyć długa.
- W szkole średniej rozmawiałem z różnymi księżmi. Mówiłem o tym, że chciałbym pójść do seminarium. Wielu z nich radziło, bym najpierw skończył studia, żeby moja decyzja była bardziej dojrzała. Wybrałem administrację na KUL. To były bardzo fajne studia, ale z miesiąca na miesiąc moje powołanie się umacniało. Miałem kolegów, koleżanki. Widziałem, jak oni snują plany o małżeństwie, przyszłym życiu zawodowym. Ja czułem jednak, że moją drogą jest pójście za Jezusem. Obroniłem pracę licencjacką. Stałem się dojrzalszy, odpowiedzialny za swoje życie. Wiedziałem, że kapłaństwo to nie jest zawód, to powołanie. Zaraz po obronie złożyłem papiery do seminarium.
Choć Arek wiedział, że bycie kapłanem to jego droga, po dwóch i pół roku pobytu w seminarium postanowił zrobić sobie roczną przerwę. - To nie tak, że miałem jakieś wątpliwości - podkreśla. - Chciałem po prostu doświadczyć zwykłej pracy z ludźmi, choćby po to, by później wiedzieć, czym żyją, jak do nich mówić.
Młody kleryk trafił do firmy, gdzie wyrabiał etykiety do napojów. - To było ciekawe doświadczenie - śmieje się neoprezbiter. - Po roku wróciłem i nigdy nie żałowałem swojej decyzji.
Wyrośnięty ministrant z pasją multimedialną
Dk. Michał Śliwka pochodzi z parafii św. Jana Chrzciciela w Wilkołazie. Zanim wstąpił do seminarium, imał się różnych zajęć i rozwijał swoje zainteresowania w różnych kierunkach.
- Zaraz po szkole średniej poszedłem na studia na europeistykę - opowiada. - Po pierwszym semestrze doszedłem jednak do wniosku, że to kierunek zupełnie nie dla mnie. Odszedłem z uczelni i rozpocząłem pracę w firmie poligraficznej. Mimo że praca była fajna, ja jednak chciałem studiować. Interesowała mnie praca w mediach, dlatego wybrałem produkcję telewizyjną na prywatnej uczelni w Warszawie. Uczyłem się tam dwa lata - opowiada. - Cały czas słyszałem jednak głos Pana Boga, że mam robić coś innego. Ponieważ za studia trzeba było płacić, a ja ciągle miałem jakieś wątpliwości i pytania, zostawiłem je i wróciłem do pracy. Założyłem nawet swoją działalność gospodarczą. Często jeździłem z towarem po Polsce. Miałem dużo czasu na rozmyślania nad życiem. Zacząłem się modlić, by Pan Bóg wskazał mi, co mam w życiu robić. Z tej modlitwy zrodziło się pragnienie codziennej Eucharystii. Pamiętam, jak któregoś razu, ówczesny wikariusz w mojej parafii, widząc że codziennie jestem w kościele, zaproponował, bym służył do Mszy. Stałem więc przy ołtarzu z małymi chłopakami. Później wybrałem się na rekolekcje prowadzone przez jezuitów. To była Szkoła kontaktu z Bogiem. Po raz pierwszy przebywałem w ciszy tak długo. Rozważałem słowo Boga i czułem, że On mnie wzywa, żebym poszedł za Nim. Co ciekawe, byłem wtedy w związku z dziewczyną, decyzja nie była więc łatwa. Przekonanie, że Bóg ma dla mnie jednak zupełnie inną drogę, było tak silne, że po tych rekolekcjach wstąpiłem do seminarium.
Budowniczy dróg i spec od wody mineralnej
Dk. Paweł Watras z parafii Miłosierdzia Bożego z Piotrowic Małych. Od pierwszej komunii św. wiedział, że chce być księdzem. - To oczywiście były takie dziecinne wizje - śmieje się przyszły neoprezbiter. - Ale rzeczywiście jak tylko zostałem ministrantem, zacząłem regularnie chodzić do kościoła i myśl o byciu kapłanem kiełkowała. Po gimnazjum Paweł trafił do lubelskiego technikum, a po maturze zamiast na studia poszedł do pracy. - Walczyłem z myślą o wstąpieniu do seminarium - opowiada. - Załapałem się do pracy przy budowie S17. To była typowo fizyczna praca. Ciągle jednak słyszałem w głowie głos Pana Boga, że powinienem iść za Nim. Minął jakiś czas i Paweł postanowił na ten głos odpowiedzieć. - Poszedłem do seminarium, żeby zobaczyć czy to jest moje miejsce. Jednak po roku stwierdziłem, że chyba nie.
Zamiast na drugi rok studiów teologicznych Paweł trafił do Firmy produkującej wodę mineralną na produkcję. Tam pracował trzy lata, bijąc się z myślami i dojrzewając do powrotu w mury seminaryjne. - Wróciłem w końcu i zostałem. Każdego dnia utwierdzałem się, że to najlepszy wybór.
Od początku pewny swojego wyboru
Dk. Wiktor Michałowski z parafii św. Wita w Mełgwi. Jako jedyny z całej czwórki do seminarium wstąpił od razu po szkole średniej. - Nie miałem problemu z podjęciem decyzji. Taka myśl przyszła w klasie maturalnej i została. Uważałem, że byłbym dobrym księdzem i że mógłbym być ludziom pomocny. O powołaniu ani tym bardziej o wstąpieniu do seminarium nikomu nie mówił aż do momentu gdy został przyjęty. - Oczywiście w czasie tych sześciu lat pojawiały się jakieś wątpliwości, ale to chyba dobrze, bo za każdym razem, gdy się pojawiały, Pan Bóg je rozwiewał. Zawsze wracało przekonanie, że powinienem być księdzem, że Pan Bóg mnie potrzebuje.
Diakoni święcenia prezbiteratu przyjmą w najbliższą sobotę 28 maja w archikatedrze lubelskiej o godz. 10.30.