Ta powódź wiele nas nauczyła

Kiedy woda opadła po pierwszej fali wydawało się, że najgorsze już minęło. Zaczęły się wielkie porządki i wtedy przyszedł 6 czerwca i druga fala powodzi, która była jeszcze większa niż pierwsza.

W maju 2010 roku ludzie mówili, że sytuacja jest zła i wału najprawdopodobniej nie da się uratować. W powódź jednak nikt do końca nie wierzył. Owszem, podtopienia na terenie gminy Wilków były czymś, do czego wszyscy przywykli. Wiadomo, że w piwnicach nie trzyma się cennych rzeczy, że czasem woda dostaje się na podwórka, ale żeby zdarzyła się taka powódź, co zniszczy wszystko, to nie mieściło się w głowie. Wielka woda zdarzyła się w Wilkowie ostatnio w 1833 roku, ale to były inne czasy, bez sprzętu, wałów i ostrzegania meteorologów, więc tym razem ludzie spali spokojnie.

- Kiedy dowiedzieliśmy się, że wał w Zastowie może nie wytrzymać, na wszelki wypadek zabezpieczyliśmy co się dało. Z parteru wynieśliśmy na piętro cenniejsze rzeczy, lodówkę postawiliśmy na stole w kuchni, a to, co było w kuchennych szafkach, wystawiłam na blat. Myśleliśmy, że nawet jak woda wejdzie do domu, to sięgnie kostek, najwyżej kolan - wspomina rok 2010 pani Marta Bołtuć.

W piątek 21 maja o 16.30 pękł wał w Zastowie. Woda zaczęła się wlewać na teren gminy zalewając ją w 70 procentach.

- Wiedzieliśmy, że wał pękł. Dwójka starszych dzieci wyjechała do mojego taty, z nami został najmłodszy 2-letni syn, którego karmiłam piersią i 80-letnia babcia. Wszyscy byliśmy na piętrze i trudno było mówić o spaniu. Drzemaliśmy i co jakiś czas wyglądaliśmy przez okno. Nie było prądu, który wyłączono w całej gminie, więc było ciemno. O trzeciej nad ranem zobaczyliśmy, spoglądając na podwórze, gwiazdy na naszym trawniku. Po pierwszej chwili dezorientacji dotarło do nas, że musi tam już stać woda i w niej odbija się niebo. Zeszliśmy na dół sprawdzić, jak sytuacja. Rzeczywiście podwórko było zalane, ale brodziliśmy w wodzie po kostki - opowiadają małżonkowie. Kiedy woda wdarła się do domu, na schodach poustawiali świeczki do podgrzewacza. Zalewając kolejny stopień, woda gasiła świecę. Tak do rana obserwowali jej poziom, który w ich domu sięgnął 1,70 m. - I tak byliśmy w dobrej sytuacji, bo jesteśmy nieco na wzniesieniu. Były takie miejsca, gdzie woda sięgała dużo wyżej - mówią Bołtuciowie. Rano przypłynęła po nich amfibia. Ewakuowano rodzinę.

Kiedy woda opadła, zaczęły się wielkie porządki i wtedy przyszedł 6 czerwca i druga fala powodzi, która była jeszcze większa niż pierwsza. Zalała drugi raz ten sam teren. Poziom wody został zaznaczony na kościelnej bramie. Dziś to jedno z miejsc pokazujących, jak wysoka była woda.

Zaradność i pracowitość mieszkańców pozwoliła im podnieść się z tej sytuacji i zacząć raz jeszcze od nowa. Okolica żyje z upraw chmielu, malin, truskawek i sadownictwa. Wszystko się zmarnowało.

- Pod wodą znalazło się 70 procent powierzchni gminy. Mówiły o nas wszystkie media. Sytuacja wydawała się tragiczna. Sady trzeba było wycinać i zakładać od nowa, podobnie z innymi plantacjami – mówią mieszkańcy gminy Wilków.

Dziś już nie ma śladu po tamtej wielkiej wodzie, przyroda szybko poradziła sobie z odrodzeniem. Pomoc ludzi, jaka płynęła z całej Polski, była ogromna.

Do Wilkowa zaczęły docierać dary rzeczowe i pieniądze. – Ogrom życzliwości i hojność darczyńców zaskoczyły nas wszystkich. Różne firmy i instytucje przysyłały do nas całe TIR-y ze sprzętem AGD czy materiałami budowlanymi. Jechał taki samochód przez wieś, zatrzymywał się przy każdym domu i jeśli ktoś czegoś potrzebował, dostawał to. Tu jednak zaczęła się zazdrość, że ktoś dostał lepsze czy więcej. O ile powódź zjednoczyła ludzi, o tyle pomoc z zewnątrz ich podzieliła. Było wiele postaw roszczeniowych, że komuś się coś należy. To był równie trudny czas jak sama woda – mówi ks. Zbigniew.

To trudne doświadczenie dużo ludzi nauczyło. Dziś wszystkie komunikaty o stanie Wisły traktują z respektem.

 

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..