Jedni są na początku szkoły podstawowej, inni niedługo skończą naukę, mimo różnicy wieku stanowią zgraną paczkę. Taką do tańca i do różańca.
Kiedy dwa lata temu ks. Mirek Barański zaczynał swoją posługę w turobińskiej parafii, było tu 6 ministrantów. Nie dawało mu to spokoju, bo na własnej skórze doświadczył, ile dobra dzieje się przy ołtarzu.
– Nie dziwiłem się wcale, że chłopcy ostrożnie podchodzą do bycia ministrantem. To przecież jakiś obowiązek, no i wszyscy patrzą na ciebie. Nie każdy może tego chcieć. Sam jako młody chłopak zostałem wciągnięty do ministrantury trochę na siłę przez jedną siostrę zakonną, która powiedziała mi, że powinienem służyć do Mszy św. Byłem w drugiej klasie i nie miałem śmiałości odmówić. Tak zaczęła się nie tylko moja życiowa przygoda w grupie wspaniałych ludzi, ale i przyszło powołanie – mówi ks. Mirosław.
Odwołując się do własnych doświadczeń, zaczął z chłopakami, których zastał, rozmawiać, spędzać czas, modlić się, wyjeżdżać, śmiać. Nie wiadomo właściwie kiedy do tej początkowej szóstki zaczęli dołączać następni. Jedni mówili drugim o tym, jak dobrze być ministrantem i tak obecnie przy ołtarzu służy 20. Jaki sposób znalazł na nich ks. Mirek?
- To żaden sposób, tylko otwarte serce i czas. Bycie ministrantem to coś więcej niż tylko służba przy ołtarzu, to także sposób na życie, postrzeganie świata, codzienny rozwój osobisty, stawianie sobie wymagań. Brzmi poważnie i trudno? Tak się tylko wydaje, bo we wspólnocie wszystko dzieje się samo, łatwiej podjąć się różnych rzeczy, kiedy wiesz, że masz za sobą grupę na którą możesz liczyć. Ja z tymi chłopakami zwyczajnie jestem. Kiedy jest czas zabawy gramy w piłkę, czy robimy ognisko, kiedy jest czas odpoczynku robimy to razem, kiedy jest czas modlitwy, wszyscy równo upadamy na kolana. Gdy ktoś potrzebuje pogadać wie, że może do mnie przyjść. To cała recepta – mówi ks. Mirosław.
Bycie ministrantem uczy także odpowiedzialności za drugiego. Starsi chłopcy biorą w opiekę młodszych, wprowadzając ich nie tylko w tajniki służby liturgicznej, ale i w grupę.
- We wspólnocie siła, dlatego uczestniczyliśmy w pielgrzymce ministrantów i lektorów do Wąwolnicy, gdzie zjeżdżają się chłopcy służący przy ołtarzu w wielu parafiach diecezji. Okazuje się, że ministrantów jest nie tylko dwudziestka, ale to setki chłopców oddanych Panu Bogu, którzy chcą zwyczajnie dobrze przeżyć swoje życie – mówi ks. Mirosław.
Wraz z ministrantami z Turobina na pielgrzymkę do Wąwolnicy wybrali się także chłopcy z Czernięcina i Chłaniowa. Nie ma znaczenia fakt, że na co dzień każdy modli się w swoim parafialnym kościele – wszyscy i tak tworzą jedną wspólnotę.
Pielgrzymki ministrantów i lektorów do Wąwolnicy organizowane są w naszej archidiecezji od lat 90. XX wieku, jednak od 12 lat pielgrzymce towarzyszą liczne atrakcje w postaci pokazów służb mundurowych, to przyciąga coraz więcej chłopców, którzy zarówno chcą się modlić, jak i razem atrakcyjnie spędzać czas.
– Bycie ministrantem to wspaniała przygoda; nie tylko spotkania z Bogiem, ale i z drugim człowiekiem – podkreśla ks. Mirek.