Korzenie oazowe ma tysiące ludzi w Polsce, wśród nich są także osoby pełniące odpowiedzialne funkcje. O tym, jakie znaczenie ma do dziś formacja zaproponowana przez ks. Blachnickiego rozmawiano na KUL.
– Sam, jako młody chłopak, miałem okazję uczestniczyć w ruchu oazowym, co poczytuję za Boże błogosławieństwo. Myślę, że dziś trzeba nam brać wzór ze Sługi Bożego, po pierwsze w postaci wielkiej determinacji, po drugie z naszego słownika trzeba wykreślić słowa, „nie da się”. Czasy są trudne, a w nich tym bardziej potrzeba wielkich dzieł, nie tylko takich postanowionych gdzieś na górze w Watykanie, ale oddolnie na wzór ks. Blachnickiego – mówił ks. prof. P. Kantyka.
O znaczeniu dzieła ks. Franciszka mówił też dyrektor IPN w Lublinie Robert Derewenda.
- Ks. Blachnicki z Lublinem i KUL związał się w latach 60. ubiegłego wieku. Zaangażował się w posoborową odnowę Kościoła, stworzył krajowe duszpasterstwo służby liturgicznej, stworzył ruch oazowy pod nazwą Ruch Światło-Życie. Lublin jest ściśle związany z jego działalnością. To tu nie tylko zaangażował się teoretycznie przez pracę naukową, ale czynił to praktycznie. Do połowy lat 70 mieszkał w Lublinie na Sławiku, zaś w wakacje i ferie spędzał w Krościenku, gdzie powstało centrum Ruchu Światło-Życie. Jako młodemu chłopakowi imponowało mi życie ks. Blachnickiego. Jako archiwista przeglądałem jego notatniki, w których zapisane było mnóstwo spotkań z ciekawymi ludźmi. Potem dzielił się nimi. Miał zwyczaj, kiedy wracała z podróży, że siadał ze swoimi domownikami w kuchni, włączony był magnetofon, a on opowiadał dzień po dniu o doświadczeniu spotkania z żywym Kościołem i wyciągał wnioski z tego co widziała. Te nagrania się zachowały i dziś możemy ich posłuchać. Miał też zwyczaj odbywać narady, które były nagrywane, podobnie jak jego konferencje. Miał świadomość, że to co mówi kierowane jest nie tylko do tych, którzy bezpośrednio go słuchają, ale też do oazowiczów, którzy będą tworzyli Ruch w kolejnych latach. Chciał, by wiedzieli, jaki miał zamysł tworząc Ruch Światło-Życie – mówił Robert Derewenda.
Wokół ks. Franciszka gromadzili się ludzie, którzy wraz z nim chcieli pracować i służyć innym. Nazywał ich diakonią, choć Służba Bezpieczeństwa inwigilująca to środowisko mówiła o sztabie ks. Blachnickiego.
– Ruch był tak ułożony, że nie sposób było go zniszczyć rękami państwowymi. Kiedy zlikwidowano mu Krucjatę w roku 1960, tak zaprojektował oazę, że nie sposób było jej zamknąć. Owszem jakąś centralę można zamknąć, ale Ruch i tak działał, bo odbywały się rekolekcje oazowe, a bastionem działania była rodzina. Nikt nie zabroni przecież rodzinie wyjechać na wczasy. Można umówić się z innymi rodzinami i w tym czasie małżonkowie będą odbywali swoje rekolekcje, młodzież swoje, dzieci swoje w tej samej miejscowości – mówił Robert Derewenda.
Ks. Blachnicki bardzo poważnie traktował Pana Boga biorąc Go na spółkę. Podczas jednego z wystąpień w trakcie Tygodnia Eklezjologicznego na KUL mówił, że ludzie zachodzą w głowę skąd on ma pieniądze na te wszystkie dzieła, które tworzy. Różne pomysły przychodziły im do głowy, ale nikt nie wpadł na to, że on tych pieniędzy nie ma. Był przekonany, że jeśli to dzieło podoba się Bogu, to On o resztę się zatroszczy.