Historia jej życia jest przykładem tego, że Pan Bóg cierpliwie czeka, niczego nie narzuca i kocha nas ze wszystkimi naszymi wadami i talentami.
Małgosia nigdy nie mogła usiedzieć na miejscu. Wciąż była w coś zaangażowana, robiła tysiące rzeczy zarówno w przestrzeni szkolnej, jak i parafialno-wspólnotowej. Należała do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w Chełmie, gdzie była prezesem, organizowała różne spotkania i akcje tak, że jej proboszcz śmiał się, że jest jego dodatkowym wikarym. Od dziecka też zwracała uwagę na siostry zakonne. Jak jakaś szła ulicą, wzrok sam się odwracał w jej kierunku.
– Chodziło mi po głowie, że można i ja bym tak została zakonnicą. W wieku 14 lat napisałam do jednego zgromadzenia, że chciałabym wstąpić. Siostry odpisały mi jednak, że jestem za młoda. Pomyślałam „dobra, poczekam”. No, ale w szkole średniej przyszedł czas na zauroczenia chłopakami, więc myśli o zakonie przysłoniły myśli o małżeństwie. Jednak za każdym razem, gdy spotykałam się z jakimś chłopakiem, szybko dochodziłam do wniosku, że mi nie gra i znajomość się kończyła – opowiada s. Małgorzata.
Po skończeniu szkoły zaczęła uczyć katechezy i jeszcze bardziej angażować się w życie parafialne. Wtedy ks. Jacek Jakubiec zaproponował jej wyjazd na rekolekcje dla dziewcząt do sióstr dominikanek do Lublina.
– Pojechałam. Kiedy zobaczyłam siostry i ich dom, nic mi się nie podobało począwszy od białych habitów, to, że zakon jest misyjny, a ja na misje nie chciałam jechać, po organizację życia. Chciałam demokracji, a tu jej nie było – śmieje się s. Małgosia. Potem na oazie poznała siostrę zmartwychwstankę, która bardzo się jej spodobała, pomyślała więc, że może ten zakon będzie dla niej. Napisała podanie i po rozmowie z matką generalną została przyjęta. Kiedy przyszedł dzień wyjazdu, czuła jednak, że nie da rady, że Pan Bóg wcale jej tam nie chce widzieć, więc nie pojechała.
– Potem było kilka lat ciszy, pracowałam w szkole, działałam przy parafii, robiłam jednocześnie studium teologiczne, gdzie spotkałam jedną siostrę dominikankę, dziewczynę, z którą przed laty przyjeżdżałam do dominikanek na rekolekcje. Zwierzyłam się jej, że nie wiem czemu, ale coś mnie do nich ciągnie, choć wcale mi się tam nie podoba. Ona powtórzyła to matce Dominice, która była przełożoną w Lublinie, ta zaprosiła mnie żebym przyjechała. Pojechałam i zostałam na siedem lat – opowiada s. Małgorzata.