Był 89. człowiekiem na ziemi, który poleciał w Kosmos. 12 grudnia zmarł Mirosław Hermaszewski. Przed laty przekonywał dzieci w Lublinie, by nie bały się walczyć o marzenia.
Musieli być przygotowani na różne warianty zarówno w kosmosie, jak i na ziemi podczas lądowania.
– Nikt nie był w stanie przewidzieć, gdzie wylądujemy. To mogło być na środku oceanu, w tajdze, na pustyni czy biegunie. Trzeba było przećwiczyć różne warianty. Pamiętam, jak któregoś dnia powiedziano nam, że lecimy na wycieczkę. Wsiedliśmy do śmigłowca i lecieliśmy nad tajgą. Pod nami cudowny widok: niemal niekończące się lasy, jeziora i inne rozlewiska. Na jednym z nich mała wysepka. Słyszymy nagle: chłopaki wyskakujcie. Wyskoczyliśmy, wylądowaliśmy w jakimś strasznym błocie. Za nami zrzucono kapsułę ratunkową. Myśleliśmy, że zaraz po nas wrócą, ale nadszedł wieczór, a ratunku nie było. W kapsule było trochę jedzenia, leków i podstawowych narzędzi. Wszystko, co było do jedzenia od razu zjedliśmy. Niestety, strasznie atakowały nas komary. W kapsule znalazłem jakiś środek na komary. Już się zmierzchało, ale zdołałem przeczytać, żeby namoczyć w nim szmatę i powiesić. Zbudowaliśmy szałas i powiesiliśmy szmatę. Takich tabunów komarów, jak tam przyleciały, nie spotkałem nigdy w życiu. Rano, spuchnięci od ukąszeń, czytamy, że szmatę należy namoczyć i powiesić
– Wszystkie jagódki w okolicy już zjedliśmy, ale co to są jagódki dla dwóch rosłych chłopów. Wtedy do naszego obozowiska przypełzł żółw. To był największy jego błąd. Złapaliśmy go, ugotowaliśmy i zjedliśmy, ale od tamtej pory nie jadam zupy z żółwia, choćby proponowała mi ją najlepsza restauracja na świecie – opowiadał.
Nadszedł 27 czerwca 1978 roku.
Mirosław Hermaszewski jako pierwszy i jak dotąd jedyny Polak poleciał w kosmos statkiem Sojuz-30 z kosmodromu Bajkonur. Rankiem obudziło go kilku lekarzy – zaczynają się ostatnie rutynowe badania przed startem, EKG, EEG, puls. Dopiero potem śniadanie – twarożek ze szczypiorkiem, ryż gotowany i miód. Potem pakowanie. Można było wziąć
Polska wówczas jako czwarta dołączyła do elitarnego grona państw – po Związku Radzieckim, Stanach Zjednoczonych i Czechosłowacji – które wyekspediowały swojego przedstawiciela na orbitę kosmiczną. Hermaszewski spędził w kosmosie 7 dni, 22 godziny, 2 minuty i 59 sekund. Już po 10 minutach lotu Hermaszewski i Klimuk znaleźli się na orbicie Ziemi. Jej okrążenie trwa 90 minut, załoga Sojuza-30 w trakcie swojej 8-dniowej misji okrążyła naszą planetę 126 razy.
– Ziemia z kosmosu wygląda pięknie, mieni się kolorami, wywołuje zachwyt. Przeżycia w kosmosie są niesamowite, ale trudno je opisać. Jak zacząłem przez okienko przyglądać się głębi kosmosu, to coś czułem. Nie wiem dokładnie co, ale naprawdę czułem czyjąś obecność. Wielu moich kolegów czuło to samo co ja. Mówili, że musi tam ktoś być, że to niemożliwe, że takie piękno powstało samo z siebie z pewnością ktoś je stworzył – opowiadał.
Misja Hermaszewskiego i Klimuka zakończyła się 5 lipca 1978 roku o godzinie 16.31 lądowaniem na kazachskim polu kukurydzy. Proces lądowania był nie mniej emocjonujący niż start.
– Tuż za plecami żaroodporna osłona rozgrzała się do 1750 stopni Celsjusza. Narastające przeciążenie zaczęło mnie dławić. Wkrótce czerń spalenizny zatarła całkowicie przezroczystość szkła. Czułem, że moje ciało spłaszcza się, łapaliśmy powietrze – podobnie jak topielcy – haustami, jakby na zapas, łączność radiowa została przerwana. Z prędkością 35 machów wdzieraliśmy się w przestrzeń atmosfery, która, broniąc Ziemi, traktowała nas jak obcych. Przeciążeniem chciała nas zdruzgotać, a temperaturą spopielić – wspominał Hermaszewski. Ekipy ratunkowe szybko odnalazły lądownik z ogromnym biało-czerwonym spadochronem. Tłum wokół kosmonautów zaczął gęstnieć, pojawili się też fotoreporterzy. Dopiero następnego dnia o 9 rano Hermaszewski spotkał się z najbliższymi, a już o godzinie 11 w jednej z sal na Kremlu Leonid Breżniew przemawiał: „Syn ojczyzny Kopernika był w kosmosie, to fantastyczne. Dla Polski i Polaków to jest powód do wielkiej narodowej dumy”. Oprócz propagandowo euforycznych relacji pojawiły się też wówczas w Polsce zgryźliwe komentarze, np.: „Nie ma mięsa, nie ma gnata, a Polak w kosmosie lata”. Hermaszewski za swój wyczyn otrzymał wiele wysokich odznaczeń państwowych oraz wyróżnień od Polskiej Akademii Nauk. Główną nagrodą dla niego był jednak samochód – polonez koloru zieleń stepowa. Wszystko to jednak ma dla niego drugorzędne znaczenie. – Wszystkie rzeczy materialne ulegną zniszczeniu, zaszczyty przemijają, ale to, co widziałem i czego doświadczyłem, zostanie ze mną na zawsze. Powiem wam na koniec, że warto mieć marzenia, nawet takie największe, bo niektóre się spełniają – mówił dzieciom Hermaszewski.