Pozostając w radości Bożego Narodzenia, zapraszamy na kolejną opowieść o świętach z dzieciństwa. Tym razem wspomnieniami dzieli się bp Adam Bab, który obchodzi dziś urodziny. Polecamy go Waszej modlitwie.
Biskup Adam Bab, wspominając świętowanie narodzin Zbawiciela z czasów swego dzieciństwa, ma przed oczami dom dziadków, długi stół z białym obrusem, zapachy, które tylko w tym czasie wydawały się nadzwyczajne, i rodzinną atmosferę.
– Mieszkaliśmy w Niedrzwicy Kościelnej razem z rodzicami mojej mamy, u których zwykle spędzaliśmy Wigilię. Tak się utarło, że wieczerza była zazwyczaj w domu dziadków, którzy stanowili klamrę spinającą świętowanie w naszej rodzinie. Jako mały chłopiec nie wyobrażałem sobie, że można święta spędzić inaczej. Natomiast 25 grudnia gościliśmy u rodziców taty. Dziadkowie z obu stron byli więc dla nas wyznacznikiem świętowania – opowiada bp Bab.
Przy stole zasiadało zwykle około 20 osób.
– To byli dziadkowie, rodzeństwo mojej mamy i dzieci. Przez lata spotykaliśmy się wszyscy, wyczekując wieczoru, który tak bardzo różnił się od innych. Pamiętam, jak wyczytałem gdzieś, już jako nastolatek, że świętowanie to nic innego jak wyjście z codzienności. Dla mnie – myślę, że dla wielu osób podobnie – rzeczywiście niesamowite było to, że ten dzień był inny niż zazwyczaj – mówi bp Adam.
Wigilia rozpoczynała się od modlitwy za zmarłych z rodziny, potem były czytanie Ewangelii, łamanie opłatkiem i wieczerza.
– W naszej rodzinie nie było tradycji dawania prezentów, dlatego święta Bożego Narodzenia nigdy mi się z nimi nie kojarzyły. Taką tradycję wprowadzili dopiero moi rodzice, gdy sami zostali dziadkami, ale są to symboliczne podarki, a nie jakieś wielkie prezenty – wspomina biskup.
Od zewnętrznej strony święta kojarzą się księdzu biskupowi z zapachami i światłami.
– Zazwyczaj kilka dni przed Wigilią do domu trafiała choinka. Dbał o to tato, który ją osadzał i zabierał się za wieszanie lampek. To były lata 80., kiedy wszystkiego brakowało, był problem z kupieniem bombek czy lampek choinkowych. Składały się na nie duże kolorowe żarówki, które niestety często się przepalały. Ale tato miał jakieś w zapasie i swoimi sposobami sprawiał, że świeciły. Nam, dzieciom, przypadało wieszanie ozdób. Była to bardzo odpowiedzialna praca, żeby przypadkiem nie stłuc jakiejś bombki. Jeśli tak się stało, wzbierał w naszych dziecięcych sercach wielki żal, bo wiedzieliśmy, że kupno nowych ozdób nie jest łatwą sprawą – opowiada bp Adam.
Kolejną zmianą w świętowaniu Bożego Narodzenia w jego życiu był czas wstąpienia do seminarium.
– Poszerzyła się wówczas moja rodzina, czułem się bardzo związany ze wspólnotą seminaryjną i kapłanami pracującymi w naszej parafii. Część świąt i przygotowań spędzałem na plebanii, gdzie wówczas pani Halinka, gospodyni, krzątała się, przygotowując wieczerzę dla księży. Wtedy też świętowanie przeniosło się do kościoła, bo tam spędzałem większość czasu, pełniąc różne posługi. Czysto zewnętrzny wymiar świąt zamienił się w wymiar duchowy, pogłębiając jeszcze radość z faktu narodzenia Pańskiego – mówi bp Adam.
Zapytany, czy jego zdaniem młodym towarzyszy dziś radość z Bożego Narodzenia, mówi, że obawia się, że nie ma prostej odpowiedzi.
– Z pewnością nie brakuje młodzieży, dla której słowa: „Chrystus się rodzi!” są powodem wielkiej radości przeżywanej świadomie w duchu wiary. Ale nie brakuje także takich, dla których słowa te nie niosą ze sobą żadnego znaczenia. Trudno więc mówić o jakimś przesłaniu do nich wynikającym z faktu Bożego narodzenia. Najpierw może warto zacząć od rozmowy o świętowaniu w ogóle jako o przeżywaniu czegoś, co zmienia zwykły rytm dnia. Mam nadzieję, że to może być podstawą do refleksji nad tym, kim jestem, czy jest we mnie coś więcej niż tylko zmysły, a odpowiedzi mogą okazać się ścieżką, która poprowadzi do odkrycia Boga – mówi biskup.