Była jedynym dzieckiem Agnieszki i Wojtka. Choć o jej powrót do zdrowia modlił się cały świat, Ala po dwóch latach bycia w śpiączce 29 grudnia 2019 r. zmarła.
Alicja Mazurek - zwykła nastolatka z Lublina, której wypadek samochodowy w drodze ze szkoły poruszył ludzi nie tylko z całej Polski, ale także świata. Roześmiana, trochę szalona, odważna w dzisiejszym świecie. Piękna zewnętrznie, ale też o pięknej duszy.
Miała wartości, których zawsze strzegła. Marzyła o wielkiej rodzinie i dobrym mężu. Gdy była w śpiączce zmieniała ludzi i przyciągała ich do Boga, jeszcze bardziej niż wcześniej. Odeszła do Pana 29 grudnia trzy lata temu. 31 grudnia był jej pogrzeb.
Ala często mówiła rodzicom, że chciałaby oddać życie Jezusowi, kiedy jest jeszcze młoda i nieskażona grzechem. Powtarzała to wiele razy. - Wtedy trochę to ignorowaliśmy, później się denerwowaliśmy na takie jej gadanie - mówi Agnieszka Mazurek, mama Alicji. - A po jej śmierci zaczęłam rozmyślać nad tymi słowami i to wzbudziło moją wielką tęsknotę za Bogiem. Otworzyło mnie na relację z nim.
W czasie choroby dziecka, jak wspomina Agnieszka, jej modlitwy wyglądały w ten sposób, że gdy stan Ali bywał krytyczny, a bezradność rodziców sięgała zenitu, prosiła Pana Boga, by skrócił cierpienie córki. - Gdy sytuacja się normowała, wszystko odwoływałam - wspomina ze śmiechem. - Mówiłam: Panie Boże, przecież Ty wiesz, że w moim stanie nie możesz tak słuchać dokładnie wszystkiego, co mówię. Tak było w kółko.
Noc przed śmiercią Ali dyżur przy niej pełnił tata. Rano ją nakarmił jeszcze i lekko przysnął. - Zajrzałam do nich. Zobaczyłam, że wszystko ok i jeszcze się położyłam. Dosłownie pół godziny później mąż przybiegł blady do sypialni i stwierdził, że Ala nie oddycha. Reanimowaliśmy ją sami. Później ratownicy medyczni. Nic to nie dało. Miałam do siebie trochę żal, że nie było mnie przy niej, gdy odchodziła, że nie trzymałam jej za rękę. Zupełnie się nie spodziewaliśmy śmierci. Nic na to nie wskazywało. Czuła się dobrze w ostatnich dniach, nie cierpiała.
Gdy wieść o śmierci Alicji rozeszła się po okolicy, natychmiast w domu Mazurków pojawili się ludzie. - Ala leżała na łóżku, a my wokół niej się modliliśmy. To było dla mnie tak bardzo wzruszające. Ten obraz rówieśników modlących się, głaszczących ją, bez strachu. W pewnym momencie zaczęliśmy wszyscy razem śpiewać Te Deum.
Mama Alicji, jak sama mówi, po śmierci córki nie przeszła przez falę rozpaczy. - Najgorszy ból przeżyłam w czasie jej choroby. Była pustka, cierpienie. Ale cały czas byli z nami ludzie. Byliśmy otoczeni falą miłości i każdą możliwą formą pomocy. Dostaliśmy to wszystko za darmo. Niczym sobie nie zasłużyliśmy. Te wszystkie modlitwy, ofiarowane Msze św. dały mi pokój w sercu.
Cztery miesiące po śmierci Ali Agnieszka powiedziała Panu Bogu: dziękuję. - Podziękowałam za to, że zabrał Alę do siebie, bo ona teraz jest szczęśliwa. Najpierw się tego przeraziłam, bo było tak bardzo szczere. To był przełom. Wiem, że to może być źle odebrane. To było nasze jedyne dziecko, ukochane, przecudowne. Czuję tęsknotę, ale nie jest to rozpacz. Mam wiarę, że ona tam jest. Tam, gdzie bardzo pragnęła być. Do chwili, kiedy nie umiałam tak szczerze za to podziękować, miałam nieustannie wątpliwości. Nie dawałam sobie czasami rady. To było przerażające. Nie wiem, jak ludzie bez wiary mogą przeżyć taką tragedię. Ala była dla nas wielkim darem i prawdziwą łaską. Jej życie było krótkie, ale piękne.