Spektakl na podstawie książki Frances Hodgson Burnett "Tajemniczy ogród" na scenie Teatru Andersena w Lublinie to opowieść o wychodzeniu z zamkniętego świata smutku i izolacji do życia pełnią.
Książka "Tajemniczy ogród" to lektura, którą można czytać na wiele sposobów. Choć opisane w niej wydarzenia dzieją się w innych czasach i innym kraju, są bardzo aktualne także dzisiaj. Reżyserka Anna Wolsczak i autorka adaptacji: Katarzyna Matwiejczuk, opowiadając o dzieciach pozbawionych opieki matek, zamieszkujących ogromny zimny zamek, które odkrywają pełen życia tajemniczy ogród, zapraszają widza w podróż ze świata smutku i izolacji do odkrycia piękna, radości i czułości.
- Przedstawiamy widzowi uwspółcześnioną wersję "Tajemniczego ogrodu", do czego skłoniły nas wydarzenia ostatnich lat. Bohaterka książki opuszcza Indie, gdzie się urodziła, gdyż panująca tam epidemia zabija jej rodziców. Przyjeżdża do Anglii, do zamku swego wuja, który nie potrafi zająć się dziewczynką, która nie umie poradzić sobie ze swoimi emocjami. Czyż pandemia, jaką przeżywaliśmy, nie jest podobna do tej z książki? Ona także pozamykała nas w domach, sprawiła, że czuliśmy się odizolowani, samotni, przerażeni. Czyż wojna w Ukrainie, która zmusiła tysiące ludzi do opuszczenia swego kraju nie nasuwa skojarzeń z Mary, która opuściła Indie by szukać schronienia w Anglii? Stąd nasza adaptacja ma w sobie te elementy. Służący noszą maseczki, a szara scenografia pokazuje smutek, jaki towarzyszy dziś wielu ludziom, także najmłodszych, bo to spektakl z myślą o nich - mówi A. Wolsczak.
W rolę głównej bohaterki wciela się Yaroslava Yevdokymenko, aktorka kijowskiego teatru, która rok temu schronienie znalazła w Lublinie.
- Dla mnie to bardzo emocjonująca opowieść, zbliżona do mojego życia. Podobnie jak Mary musiałam opuścić swój kraj. Towarzyszyły mi lęk, niepewność i smutek. Czułam się zamrożona i trzeba było czasu, by się otworzyć. Podobnie jest z bohaterami Mary i Colinem, którzy muszą znaleźć sposób, by wyjść ze swego zamknięcia i rozkwitnąć - mówi aktorka.
Postać Colina, granego przez Piotra Bublewicza, też jest pokazana inaczej niż w książce.
- Nasz Colin nie jest fizycznie chory i sparaliżowany, ale nie umie żyć. Nikt nie nauczył go okazywania dobrych emocji, nikt nie przytulał. Poczucie wyobcowania, samotności i wielkiego braku wpędza go w histerię. Otaczał go świat, którego nikt mu nie tłumaczył, bo nikt z nim nie rozmawiał. W to wszystko wkracza Mary, także samotna, z poczuciem wyłączenia z życia. Odkrywając przyrodę odkrywają też, że mogą z niej czerpać radość i uczyć się, że warto o coś dbać i coś pielęgnować, bo to pozwala rozkwitnąć - mówi Piotr Bublewicz.
Choć spektakl opowiada o trudnych emocjach, opuszczonych dzieciach, które nie doświadczyły ciepła i troski ze strony dorosłych, to nie jest smutny, bo pokazuje, że mimo takich doświadczeń można rozkwitnąć i są dookoła ludzie, na których można liczyć. Na scenie taką postacią jest Suzan - mama Dicka, która jest wzorem idealnej matki.
- Spektakl jest także szkołą dla rodziców, którzy będą ze swymi dziećmi przychodzić do teatru. Mamy nadzieję, że każdy rodzic, który go zobaczy, zaraz po przedstawieniu będzie chciał przytulić swoje dziecko i to zrobi - mówi Krzysztof Rzączyński, dyrektor Teatru Andersena w Lublinie.
Całości dopełnia scenografia przygotowana przez Martę Kodeniec i muzyka, której autorką jest Paulina Derska.