Od pierwszych chwil inwazji Rosji na Ukrainę lubelska Caritas przychodzi z pomocą zarówno tym, którzy zmuszeni byli opuścić swoją ojczyznę, jak i tym, którzy pozostali w wojennej rzeczywistości.
Kiedy rok temu Rosja zaatakowała Ukrainę, nikt nie wiedział, jak potoczy się wojna i jaki los spotka mieszkańców Ukrainy. Ruszyła ogromna fala uchodźców, którzy zdecydowali się szukać w Polsce bezpiecznego schronienia. Tysiące ludzi każdego dnia przekraczało granicę Polski, niosąc w torbach cały dorobek życia i idąc w nieznane. Często bez jedzenia, ubrań, punktu docelowego. Po przekroczeniu granicy czuli dwie rzeczy: ulgę i wdzięczność wobec Polaków, którzy przyjmowali ich jak przyjaciół. Wśród tych, którzy od razu ruszyli z pomocą, była Caritas. Jej siedziba stała się miejscem, gdzie Polacy spontanicznie przynosili dary dla uchodźców, a ci otrzymywali to, czego potrzebowali.
Wielkie poruszenie
Wolontariusze Caritas stali na granicy, a także w punktach informacyjnych i centrali w Lublinie. − Od początku byliśmy na granicy, zarówno z ciepłym posiłkiem, niezbędnymi rzeczami, jak i z informacją, dokąd należy się udać, jakie formalności załatwić, jak się odnaleźć w tej nowej, traumatycznej sytuacji. Nasza centrala w Lublinie wypełniła się darami i ludźmi, którzy chcieli pomagać. W najgorętszym okresie pracowało u nas 250 wolontariuszy dziennie. Segregowali rzeczy, przygotowywali paczki, szukali miejsc, do których uchodźcy mogli się kierować, rozmawiali, słuchali. Pakowali też transporty, które wysyłaliśmy do Ukrainy. To był pierwszy etap − mówi ks. Łukasz Mudrak, dyrektor lubelskiej Caritas.
Rozeznanie potrzeb
Potem przyszedł czas na nowe działania i projekty. Obok pomocy humanitarnej przekazywanej uchodźcom zaczęły powstawać miejsca pomocy, w których można uzyskać różne informacje, otrzymać pomoc psychologa, prawnika, zgłosić się na lekcje języka polskiego, skorzystać z opieki dla dzieci czy spotkać się z innymi ludźmi.
Dzięki lubelskiej Caritas pomoc otrzymało 236 tys. uchodźców. Powstało Centrum Pomocy Imigrantom i Uchodźcom, które na różne sposoby wspierało i nadal wspiera potrzebujących. Udało się znaleźć dach nad głową dla 4 tys. osób, wydano 136 tys. paczek żywnościowych, nieustannie także przygotowywano transporty z darami, które jechały i wciąż jeżdżą na Ukrainę. Lubelska Caritas jest w ciągłym kontakcie z ks. Wojciechem Stasiewiczem, dyrektorem Caritas w Charkowie, dokąd dociera wiele darów z naszej archidiecezji.
Pomoc wciąż trwa
W Lublinie powstało centrum koordynacyjne do wysyłki darów dla Ukrainy, dla wszystkich Caritas diecezjalnych w Polsce. Przez miniony rok Caritas przekazała potrzebującym pomoc o wartości 29 mln złotych.
− Wojna trwa, a nasze działania nie ustają. Mają dziś nieco inny charakter niż na samym początku, ale są równie ważne. Teraz w centrum naszych działań obok pomocy humanitarnej jest pomoc w znalezieniu pracy i integracja z polskim społeczeństwem. Uchodźcy uczą się żyć między nami, większość z nich się usamodzielniła przez znalezienie pracy i mieszkania, ale trauma związana z ucieczką i wojną wciąż jest duża. Dlatego też wychodzimy z różnymi ofertami zarówno do dzieci, jak i dorosłych, by pomóc im zapomnieć i nauczyć się żyć w nowej dla nich rzeczywistości − podkreśla ks. Łukasz.
Nowa rzeczywistość
Wśród podopiecznych Caritas jest pani Olena Isik, nauczycielka z okolic Doniecka. Na początku wojny nie chciała opuszczać swojego domu. Gdy wyły syreny alarmowe, wraz z rodziną chowała się w piwnicy. – Mieszkaliśmy z córką i małymi wnuczkami. Wiele dni spędziliśmy w piwnicy, słysząc nieustannie wybuchy. Dzieci zatykały sobie uszy i ciągle płakały. Ich strach był przejmujący. Widząc to, postanowiliśmy uciekać – opowiada. Najpierw ruszyli do Lwowa, do dalekiej rodziny, ale tam nie było możliwości, by przeczekać zimę, bo do dyspozycji mieli tylko altankę w ogrodzie. Wtedy do Oleny zadzwonił jeden z jej uczniów i zaproponował pomoc w dostaniu się do Polski. Tak trafili do Lublina. – Mieszkamy w ośrodku prowadzonym przez parafię prawosławną i jesteśmy pod opieką Caritas. Tyle dobra i pomocy w życiu codziennym, ile tutaj doświadczyliśmy, to coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Tęsknimy za Ukrainą, ale na razie tu jest nasz dom – mówi pani Olena.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się