Nowy numer 39/2023 Archiwum

Jak się zostaje księdzem?

Czy seminarium przygotowało ich do bycia kapłanami, zweryfikuje życie. Dużo przeszli i jeszcze więcej przed nimi. Wytrwali, choć wielu ich kolegów zrezygnowało.

Dwóch Marcinów, Kamil i Mikołaj. Różni, jak różni są ludzie. Ze słabościami, ale ich świadomi. Każdego dnia chcą stawać w prawdzie o sobie i o Bogu, którego wybrali. A droga, którą zdecydowali się iść, dziś jest nie tylko niepopularna – to w zasadzie prawdziwe wyzwanie. − Oni zostali, choć wielu ich kolegów zrezygnowało w trakcie seminarium − mówi ich dotychczasowy opiekun ks. Wojciech Rebeta. − Rozeznali, że to ich miejsce, a przecież seminarium to czas piękny, ale również bardzo wymagający i trudny. Święcenia i różne uroczystości wyglądają bardzo ładnie i wzruszająco, ale jest codzienność, która sprawia, że trzeba zmierzyć się z samym sobą i z dzisiejszym światem, w którym jest dużo narzekania na Kościół jako na instytucję. Oni przeszli już pewną próbę i nadal chcą służyć Panu Bogu.

Żaden z nich jednak jako przedszkolak nie bawił się w księdza sprawującego Mszę św. Żaden, nawet jako młody nastolatek, nie myślał o byciu kapłanem. Mieli inne plany i marzenia, podobne do tych, jakie mieli ich koledzy. Co sprawiło, że poszli za Chrystusem?

Kapłan kucharz

Ksiądz Kamil Błaszczak pochodzi z parafii św. Jakuba w Lublinie. Z zawodu jest kucharzem. − Skończyłem technikum organizacji usług gastronomicznych. Mogę być menedżerem restauracji, bardzo też lubię gotować i piec ciasta − zaznacza. Po szkole średniej wcale nie myślał o seminarium. Zgodnie z wyuczonym zawodem poszedł do pracy do restauracji. Pracował tak intensywnie, że zapomniał zupełnie o tym, że niedziela to dzień święty. − Tak, wpadłem w wir pracy − wspomina. − Oprócz gastronomii chwytałem się prac budowlanych i wykończeniowych. Przestałem też chodzić w ogóle do kościoła. Któregoś razu za namową mamy poszedłem jednak do spowiedzi. Bardzo chciałem, żeby Pan Bóg pokazał mi, co mam w życiu robić. Coś się wtedy zmieniło. Zacząłem czuć, że On chce, bym poszedł za Nim. To było zupełnie nie do przyjęcia − śmieje się ks. Kamil. − Odpędzałem pomysł, że mógłbym być księdzem, ale nie mogłem się w ogóle skupić na pracy. Cały czas tłukła mi się po głowie ta myśl − mówi. Młody kucharz w końcu trafił na rekolekcje powołaniowe, a pół roku później złożył papiery do seminarium. Tam nie tylko studiował i formował się w wierze. Okazało się, że oprócz talentu kucharskiego Kamil ma także talent plastyczny i lubi majsterkować. − Graweruję w szkle, lubię też pracę w drewnie i metalu.

Na pytanie, jak wyobraża sobie swoją kapłańską posługę, odpowiada, że nie ma oczekiwań ani wyobrażeń. − Chciałbym się dzielić świadectwem, że to Pan Bóg daje prawdziwą radość.

Kapłan geodeta

Ksiądz Marcin Dudek to technik geodeta. Do kościoła zaczął chodzić, jak wspomina, gdy zbliżał się egzamin do bierzmowania. − Wymyśliliśmy z kolegami, że jeśli zostaniemy ministrantami, to egzamin nas ominie − wspomina ze śmiechem. − Tak mnie to wciągnęło, że byłem na Mszy św. prawie codziennie. W parafii był superklimat, świetny proboszcz, fajni wikariusze. Wkręciłem się w KSM, były wyjazdy, spotkania. W kościele czułem się dobrze. W którymś momencie kolega namówił mnie na rekolekcje powołaniowe. Nie pamiętam, czy wtedy wiedziałem już, co to powołanie. Pojechaliśmy do księży oblatów. Czy tam odkryłem, co to powołanie? Nie wiem − przyznaje.

Choć wybrał technikum ze specjalnością geodezja, bo fascynowała go budowlanka, to jednak po maturze zdecydował się wstąpić do lubelskiego seminarium. − Marzyłem, by być geodetą, ale czułem, że Pan Bóg czegoś ode mnie chce. Pomyślałem, że dam Mu szansę, przecież nic nie tracę. Jeśli nie będzie to droga dla mnie, to będę sobie inaczej układał życie − stwierdza. Początki w seminarium dla Marcina nie były łatwe. − Ciężko było mi zaakceptować, że ktoś mówi, o której godzinie mam iść spać albo że nie mogę w sobotę wieczorem wyjść w miasto, spotkać się z kolegami. Irytowało mnie też trochę, że muszę się ubierać w określonym stylu. No i te studia. Filozofia była taka nudna − śmieje się neoprezbiter.

Drugi rok był jeszcze trudniejszy i pojawiły się pierwsze wątpliwości. − Denerwowała mnie rutyna. Zastanawiałem się, czy to na pewno miejsce dla mnie. Pytałem siebie, wychowawców, kolegów, ale przede wszystkim Pana Boga. To od Niego przyszła odpowiedź. Postanowiłem podjąć wyzwanie trzeciego roku. Wtedy przyszła sutanna i wielkie „wow”. − Było to też pewnego rodzaju obciążenie, bo ludzie zaczęli mnie postrzegać jako księdza, choć nim nie byłem. Nagle z człowieka anonimowego stałem się trochę osobą publiczną. Wiedziałem, że to wielka odpowiedzialność. Myśl o rezygnacji pojawiła się też przed święceniami diakonatu. Zastanawiałem się, czy nie powinienem wybrać jednak innej drogi. Coraz bardziej podobała mi się budowlanka. Ale czułem jednocześnie, że tu jestem szczęśliwy. Mocno modliłem się o właściwy wybór. Pan Bóg pokazał mi jasno, że bycie księdzem to moja droga.

Kapłan artysta

Ksiądz Mikołaj Dudziński pochodzi z Puław, z jego ostatniej parafii Świętej Rodziny. Kiedy już wstąpił do seminarium, marzył o tym, by mówić kazania. − Już sama myśl o tym dawała mi wielką radość − podkreśla.

W liceum miał dziewczynę i plany na życie. Kiedyś, trochę przypadkiem, trafił na jakieś rekolekcje. − Od dłuższego czasu cierpiałem na poważne problemy z żołądkiem − opowiada. − W czasie rekolekcji była modlitwa przed Najświętszym Sakramentem. Nagle podszedł do mnie ksiądz, którego nie widziałem nigdy wcześniej, i powiedział, że teraz Jezus uwalnia mnie od bólu brzucha. Poczułem ciepło. To był 14 kwietnia 2012 roku. Nigdy więcej nie trafiłem do szpitala. Nigdy więcej nie zabolał mnie żołądek.

W tamtym czasie pojawiła się myśl o tym, by swoje życie oddać Panu Bogu. Szybko jednak odeszła. − Wybrałem architekturę, chciałem zarabiać. Ale Pan Bóg się o mnie upomniał − opowiada. Mikołaj studia zostawił po trzecim roku. Wybrał seminarium. Choć przez myśl przeszło mu wtedy, że bezpowrotnie traci wolność, okazało się jednak, że właśnie tam ją odzyskał. Uważa, że jeśli jako kapłan będzie mógł dać coś ludziom, to przede wszystkim będzie to jego świadectwo. − Nie będę mówił o teorii, ale o moim osobistym doświadczeniu. Pan Bóg przyszedł i powiedział, że mnie kocha.

Kapłan terapeuta

Ksiądz Marcin Sałapa pochodzi z Dzierzkowic, z parafii pw. św. św. Stanisława BM i Marii Magdaleny. Pasjonuje się pszczelarstwem. Jego dziadek był bartnikiem, od niego Marcin przejął miłość do pszczół. − To sposób na relaks, a poza tym pszczoły wymagają cierpliwości i delikatności. Ja to lubię − mówi. Jest nie tylko teologiem, ma też inne wykształcenie. Zaraz po szkole średniej wybrał szkołę policealną. Zdobył tam zawód opiekuna osób starszych i niepełnosprawnych. Jest też instruktorem terapii uzależnień.

Gdy usłyszał głos powołania, nie zastanawiał się. Od wstąpienia do seminarium aż do końca wiedział, że to jego droga. − Pragnę dawać światu świadectwo miłości Chrystusa. Nie wiem, jak będę to robił. Wszystko zależy od tego, do jakich zadań pośle mnie biskup, do jakich ludzi, do jakiej parafii.

Decyzje o nominacjach dla neoprezbiterów już w czerwcu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast