W 4. rocznicę śmierci abp. Bolesława Pylaka przypominamy jego sylwetkę. Był on jednym z najdłużej żyjących polskich biskupów. Kilkakrotnie opowiadał naszej redakcji o swoim powołaniu i posłudze.
Kilkakrotnie opowiadał naszej redakcji o swoim powołaniu i posłudze. W rocznicę jego śmierci przypominamy jego sylwetkę.
Wracając myślą do swojego dzieciństwa, abp Bolesław wspominał rodzinny Łopiennik jako miejsce nadzwyczajne. Dla młodego chłopca był to świat pełen historii, pięknego krajobrazu, głównej drogi, którą jechało się do Lublina, i szkoły zbudowanej z czerwonej cegły. Z tą szkołą łączą się wspomnienia szczególne. Tak się zdarzyło, że w rodzinnym domu Pylaków mieściły się dwie klasy, które przez wiele lat dzierżawiła placówka.
– To dlatego nauczyłem się czytać, zanim poszedłem do szkoły. Jako mały brzdąc podpatrywałem dzieci uczące się u nas w domu – opowiadał abp Bolesław. Tak mały Bolek zaraził się pasją czytania, w której nie przeszkadzały mu zajęcia gospodarskie, jak na przykład wypasanie krów.
Dom rodzinny
– Bardzo ciepło wspominam swój dom, choć czasami bywało trudno. Głodu w nim nie było, ale liczył się każdy grosz. Ojciec był niezmiernie pracowitym człowiekiem. Potrafił wszystko zrobić i miał swój warsztat stolarski – wspominał biskup. W jego pamięci szczególnie wyryła się postawa ojca podczas wojny. Nocą wynosił chleb Żydom, którzy ukrywali się w lesie, pomimo że ta pomoc mogła kosztować życie całej rodziny. Zapytany o matkę, przyznawał ze wzruszeniem, że o niej może mówić tylko na kolanach. – Była to prosta kobieta, roztropna mądrością Bożą, którą czerpała z modlitwy różańcowej, żyjąca życiem rodziny. W stosunku do nas, dzieci, była względnie liberalna, ale pamiętam też sytuację, gdy wiedziała, że pewne zaproszenie na zabawę może być dla mnie szkodliwe, więc powiedziała twardo: „Bolek, nie pójdziesz”. Wiedziałem też, że w dzieciństwie ofiarowała mnie Matce Bożej – opowiadał arcybiskup senior.
Opatrznościowa interwencja
Umiłowanie literatury wiązało się z pragnieniem zdobywania wiedzy, dlatego jednym z najtrudniejszych dni w życiu młodego Bolesława był ten, gdy ojciec przywołał go i powiedział ze smutkiem: „Synu, nie stać mnie na opłacanie twojej dalszej nauki”. Późniejszy arcybiskup miał wtedy ukończoną szóstą klasę i zdany egzamin do gimnazjum w Krasnymstawie.
– Rozumiałem decyzję rodziców, wiedziałem, jak ciężko pracują. Po rozmowie z ojcem wyszedłem za stodołę i, choć nigdy nie płakałem, łzy pociekły mi po twarzy – wspominał. Opatrzność Boża czuwała jednak nad młodym człowiekiem. Na wakacje przyjechała jego siostra, która mieszkała na Śląsku u stryjka, i czuła się tam bardzo osamotniona. Stryj zadecydował więc krótko: „Zabieram i Bolka”. Tak losy późniejszego kapłana związały się z Tarnowskimi Górami, gdzie spędził 5 lat. – Był to ważny okres w moim życiu. Pierwszy raz wyrwałem się z lubelskiej wsi, podróżowałem pociągiem wśród nowych ludzi i w warunkach tak bardzo odbiegających od dotychczasowego życia – opowiadał.
Ty jesteś nasz
Nie był to jednak początkowo czas łatwy. Dokuczliwa była niechęć ze strony kolegów, którzy przybyszy spoza Śląska traktowali ostrożnie. Po pół roku jednak odnalazł tam swoje miejsce i usłyszał zaszczytne słowa: „Ty jesteś nasz”. Uznanie uzyskał jako kolega i korepetytor, który swoją wiedzą dzielił się z innymi, zarabiając przy okazji na swoje utrzymanie, gdyż z domu rodzinnego na wsparcie nie mógł liczyć. W gimnazjum na Śląsku odbył także przeszkolenie wojskowe i – jak większość kolegów – po maturze planował odsłużyć wojsko. Na razie jednak były wakacje 1939 roku. Jak się okazało, ostatnie przed wojną. Okres okupacji to lata „ugorowania” intelektualnego i ustawiczna troska o przetrwanie. W tym czasie Bolesław chwytał się różnych prac, które mogły uchronić go przed wywiezieniem do Niemiec. Był m.in. cieślą i plantatorem tytoniu. W każdej wolnej chwili uczył się języka niemieckiego z samouczka, który zawsze miał przy sobie. Ta umiejętność umożliwiła mu zatrudnienie w Urzędzie Gminy w Łopienniku. Równocześnie wstąpił do Batalionów Chłopskich, przyjmując pseudonim „Kalina”. W jego sercu pozostawała jednak nieustająca tęsknota. W końcu zdecydował się wstąpić do lubelskiego seminarium. W listopadzie 1943 roku, w towarzystwie ks. Franciszka Sysy, wyruszył do Krężnicy Jarej, gdzie wtedy mieściło się lubelskie seminarium. – Jechałem własnymi końmi, gdyż innego środka lokomocji wtedy nie było. Droga wiodła przez Lublin, okazało się jednak, że jest zamknięta. Słychać było ustawiczne strzały. Później dowiedziałem się, że to Niemcy rozstrzeliwali wtedy ponad 18 tys. Żydów... – wspominał.
Kapłańska droga
Seminarium na młodym Bolesławie zrobiło bardzo pozytywne wrażenie. Oficjalnie gestapo pozwoliło mu działać, ale pod warunkiem, że kształcić będzie tylko wcześniej przyjętych kleryków. Ówczesny rektor polecił Bolesławowi napisać w podaniu, że już wcześniej był klerykiem. Tak rozpoczęła się kapłańska droga. Wspominając tamten czas, biskup opowiadał, że w seminarium przeżył pewnego rodzaju odkrycie nowego życia. – Pamiętam do dziś pierwsze rekolekcje i słowa prowadzącego je jezuity: „Gdziekolwiek, jakkolwiek i cokolwiek mnie spotka, spełnię swoje zadanie i zachowam spokój”. 29 czerwca 1948 roku z rąk bp. Stefana Wyszyńskiego przyjął święcenia kapłańskie. Były to w diecezji lubelskiej pierwsze święcenia po wojnie. Potem zaczęła się zwykła praca duszpasterska. Najpierw w parafii w Nałęczowie. Później przyszła propozycja studiów na KUL i pracy naukowej. Zawsze jednak miłość do nauki szła w parze z miłością do ludzi, dlatego studia młody kapłan godził z duszpasterstwem. Zdołał zrobić doktorat, duszpasterzować w parafii w Depułtyczach, potem w liceum biskupim w Lublinie, a wreszcie jako wykładowca i wychowawca w lubelskim seminarium.
Wezwany na nową drogę
Wreszcie przyszedł rok 1966. Ksiądz Bolesław Pylak dobrze się czuł pośród swoich seminaryjnych obowiązków. Jednak pewien telegram miał wszystko zmienić. Nakazywał on stawienie się u księdza prymasa w Warszawie. W Lublinie zmarł wtedy sufragan bp Henryk Strąkowski. Ksiądz Bolesław domyślał się, że może chodzić o zajęcie miejsca zmarłego. Przemodlił sprawę, rozważył wszystko i doszedł do wniosku, że zadania biskupa przerastają jego możliwości. Z takim nastawieniem stawił się w Warszawie. Jednak prymas Wyszyński uznał racje ks. Bolesława za nieistotne, zaś wolę Ojca świętego polecił potraktować jako wyraz woli Bożej. – Z Panem Bogiem się nie dyskutuje, więc powiedziałem „tak” – wspominał. Arcybiskup Bolesław 8 lat pracował jako biskup pomocniczy, zaś po śmierci bp. Piotra Kałwy został mianowany ordynariuszem lubelskim. Nie był to dla niego łatwy okres, przede wszystkim ze względu na ówczesną sytuację Polski. – Był to czas walki z Kościołem, robiono wszystko, aby go zniszczyć, podważyć zaufanie do kapłanów. Wiele decyzji wymagało odwagi i ufności w Bożą Opatrzność – wspominał. Były jednak też chwile radosne. Mimo trudnej sytuacji udało się doprowadzić do budowy aż 146 kościołów parafialnych i 255 kaplic filialnych. Dzięki temu znacznie zmalały odległości wiernych z domu do kościoła. Spoglądając na lata minione z perspektywy czasu, abp Bolesław Pylak nie przestawał Bogu dziękować. Wielkie dzieło budowlane, związane z nim ożywienie religijne i liczne nowe powołania kapłańskie na zawsze pozostaną świadectwem pracy i życia abp. Bolesława Pylaka.