Mówienie o tym, że Pan Bóg kogoś kocha może brzmieć jak slogan. Kiedy jednak stajesz przed historią życia konkretnych ludzi i słyszysz o wydarzeniach, jakie miały miejsce, nie możesz przejść obojętnie wobec prawdy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Jedni postawili na budowanie relacji w małżeństwie, co wcale nie było łatwe, drudzy żyli z dala od Pana Boga i o dzieciach nie chcieli słyszeć. Życie obu tych małżeństw Jezus zmienił niespodziewanie.
Dziś zapraszamy do przeczytania świadectwa Ani i Michała, jutro na naszej stronie świadectwo Wioli i Łukasza.
Ania i Michał Batorowie są małżeństwem od 10 lat. Mają czterech synów i od początku znajomości postanowili, że swoje małżeństwo zawierzą Panu Bogu. – Zaczęło się wszystko od kursu przedmałżeńskiego, gdzie poradzono nam, żeby nigdy nie kłaść się spać w gniewie – mówili Ania i Michał. Rzeczywiście starali się tego pilnować, gdyż doświadczenie ich rodzinnych domów pokazywało, jak ciężko żyć w rodzinie, gdzie rodzice się kłócą.
– Jako dziecko często byłem świadkiem kłótni moich rodziców. Atmosfera była napięta, wszyscy wiedzieli, że dobrze nie jest. Zazwyczaj trwało to kilka dni i potem jakoś się rozchodziło, ale ja nie wiedziałem, jak rodzice załatwiają to między sobą – mówi Michał. U Ani też dobrze nie było.
– Nasz dom był tradycyjny, chodziliśmy do kościoła, ale był to nawyk, a nie żadna relacja z Bogiem. Rodzice byli raczej oschli zarówno wobec siebie, jak i nas, dzieci. Nie okazywali uczuć, nie było czułości. Kłótnie kończyły się cichymi dniami. Pamiętam jedną z takich sytuacji, kiedy gęsta atmosfera w domu się przedłużała. Zasiedliśmy do niedzielnego obiadu i ja wybuchłam, że tak nie można, że trzeba jakoś się dogadać. Wiedziałam też, że sama chcę mieć inny dom – mówi Ania.
Rzeczywiście po ślubie Ania i Michał starali się zawsze wszystkie nieporozumienia wyjaśnić sobie przed pójściem spać.
– Na samym początku zrobiliśmy sobie listę priorytetów, jakimi chcemy się kierować w małżeństwie. Na pierwszym miejscu postawiliśmy Pana Boga, ale zaraz na drugim była relacja między nami. Dużo ze sobą rozmawialiśmy i pilnowaliśmy tego, choć, gdy zdarzały się miedzy nami konflikty, ja często miałem problem żeby pierwszy się odezwać. Uważałem, że to ja miałem rację i nie powinienem przepraszać. Jak już czułem, że nie dam rady się przełamać, brałem do ręki różaniec, klękałem i modliłem się. Zawsze wtedy przychodziła łaska, że jednak znajdowałem odwagę, by porozmawiać z Anią – mówi Michał. Mijały kolejne lata, przychodziły różne trudności, na świat przychodziły dzieci. Coraz bardziej koncentrowali się na tym, by wykonywać swoje obowiązki, nie było czasu na rozmowę i coraz mniej na modlitwę.
– Relacje między nami zaczęły się psuć. Wyczuwało się napięcie, ale nie było wiadomo, o co konkretnie chodzi. Czuliśmy, że jest źle. Mieliśmy taki zwyczaj, że jak gdzieś wyjeżdżaliśmy na urlop, to szukaliśmy tam sanktuarium Maryjnego i oddawaliśmy się Matce Bożej. Tym razem jechaliśmy do Zakopanego. Na Krzeptówkach więc oddaliśmy Maryi nasze małżeństwo. Niestety poprawy nie było. Wracając zaczęliśmy odmawiać nowennę Pompejańską w pewnej intencji, nie związanej z naszymi kłopotami. Wówczas po odmówionym Różańcu coś w mojej żonie się przełamało i powiedziała mi, co ją rani z mojej strony. Były to dla mnie bardzo trudne słowa. Wysłuchałem ich i przemyślałem je, odkrywając że rzeczywiście żona ma rację. Zobaczyłem w jednej chwili, że mogę dla mojej żony wyzbyć się egoizmu. Kamień spadł mi z serca, a ona się do mnie uśmiechnęła i to było najpiękniejsze, co mogło mi się przytrafić – mówi Michał.
Świadectwo zostało wypowiedziane podczas pierwszego archidiecezjalnego święta rodzin w Wąwolnicy.