Sierpień jest miesiącem trzeźwości. Dla tych, którzy zmagają się z nałogiem, abstynencja wydaje się nieosiągalna, a jednak życie pokazuje, że jest to możliwe.
Groziło mu zwolnienie z pracy, żona powiedziała, że dłużej już tego nie wytrzyma, a synowie po prostu zaczęli się od niego odwracać.
- Traciłem ja sam, traciła także moja rodzina. Przestali odwiedzać nas znajomi, dzieci nie chciały zapraszać do domu przyjaciół. Docierało do mnie, że sam sobie już nie dam rady. Oszukiwałem siebie, mówiąc że jestem znerwicowany i na nerwicę powinienem się leczyć. Na szczęście lekarze powiedzieli mi wprost, że to nie nerwica, ale alkoholizm. Jeśli chcę pójść do szpitala, to na odwyk, a nie na oddział nerwicowy. Siedziałem z żoną na ławce w szpitalnym korytarzu. Ona na jednym końcu, ja na drugim. Uświadomiłem sobie wtedy, że już straciłem wszystko, co mogłem stracić. Wiedziałem, że albo wszystko w życiu zmienię, albo zginę. Zostałem przyjęty na oddział odwykowy. Przez kilka dni przychodziła do mnie żona, siadała przy łóżku i płakała. Żadne z nas nie odzywało się słowem. Po odtruciu zostałem na terapii. Moi koledzy alkoholicy z oddziału i lekarze powiedzieli mi jasno, że jeśli dalej chcę nie pić, muszę dołączyć do wspólnoty Anonimowych Alkoholików. To mnie uratowało. Od tamtej pory nie piję. We wspólnocie Anonimowych Alkoholików jestem od kilku lat. Odkąd przyszedłem na pierwszy mityng, nie piję - mówi Bogdan.
- Już na studiach piłem dużo. Jak udało mi się je skończyć, do tej pory nie bardzo wiem. Piłem, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak alkohol wpływa na moją psychikę, na całe moje życie. Z tego powodu cierpieli moi bliscy, szczególnie mama i żona. Jednocześnie udawało mi się zarobić na utrzymanie rodziny, więc nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogę sam sobie nie poradzić. A jednak, patrząc na ból rodziny czy wstydząc się na przykład przed sąsiadami, kiedy wracałem pijany, zataczając się przed domem, czułem, że coś jest nie tak. Udawało mi się jednak robić przerwy w piciu. Czasami byłem trzeźwy przez miesiąc czy nawet dłużej, ale zawsze wracałem do butelki. Potrafiłem pić non stop przez tydzień. Żona w końcu zagroziła, że jak nie przestanę, odejdzie. Złożyła nawet do sądu pozew o rozwód. Ja jednak potrafiłem manipulować całą rodziną tak, że wycofała ten pozew. Było to dla nas bardzo trudne, ale wciąż wydawało mi się, że ja sam przestanę pić, bez niczyjej pomocy. Niestety, nie udawało się. Wtedy jeden z moich kolegów powiedział, że idzie na mityng AA i mnie zaprasza. Poszedłem. Słuchając wypowiedzi alkoholików uświadomiłem sobie, że choć mówią to inni ludzie, to są to moje myśli. Wyszedłem stamtąd i już nie mogłem doczekać się następnego spotkania. Poczułem się członkiem tej grupy. Zawierzyłem, że we wspólnocie są ludzie tacy sami jak ja i oni mogą mi pokazać, jak poradzić sobie z alkoholem. Tak też się stało. To wspólnota AA mnie uratowała - opowiada Marek.
- Życie w trzeźwości dla tych, którzy piją od lat nie jest łatwe. Czasem wydaje się wręcz niemożliwe, ale kiedyś trzeba zacząć. Zazwyczaj ludzie podobni do mnie sięgają najpierw dna. Tracą pracę, rodzinę, dochodzi do jakiejś tragedii. Dobre rady, nawet te najcenniejsze, denerwują, wydają się nietrafione i przecież mnie nie dotyczą. Ja też tak myślałem. Kiedy ktoś mówił, że przesadzam z alkoholem, odpowiadałem, że wcale nie, że panuję nad tym i wcale nie jestem pijany. Na dowód stawałem na jednej nodze. Któregoś razu zostałem sam z synem na rodzinnej imprezie. Bawiłem się dobrze, a alkohol był czymś normalnym. Ktoś z bliskich podszedł do mnie powiedzieć, że mój syn płacze i mówi, że bardzo się o mnie martwi, że się przewrócę, że coś mi się stanie. Próbowałem go pocieszyć, że jest wszystko ok, ale on uciekał ode mnie. Okazało się, że z jednej strony martwi się o mnie, a z drugiej boi się mnie w takim stanie. Wtedy rozumiałem, że krzywdzę moje dziecko, fundując mu pewnie najgorsze wspomnienia z dzieciństwa. Zaczynał się akurat sierpień, pamiętałem, że w kościele mówili, że to miesiąc trzeźwości, że można się powierzyć Matce Bożej. I choć nie byłem jakoś szczególnie wierzący, a do kościoła też często nie chodziłem, zawołałem z całych sił: Matko Boża, ratuj! I uratowała mnie. Zaczęła się moja droga do trzeźwości. Znalazłem grupę AA, która krok po kroku pomagała mi stanąć w prawdzie i wyzwolić się z nałogu. Znów przychodzi sierpień, może więc warto powiedzieć tym, którzy sami wiedzą, że są bez szans, że z Matką Bożą można zacząć iść ku trzeźwości - mówi Andrzej.
Wspólnoty AA działają przy wielu lubelskich parafiach, a otwarte meetingi są dostępne dla każdego.