Szukanie swojego miejsca w życiu nie jest łatwe. Dla s. Emilii, która od prawie 50 lat jest salezjanką, powołanie to dar i oznaka wielkiej miłości, jaką Bóg obdarza każdego.
W archidiecezji lubelskiej siostry salezjanki mają dwa domy - jeden z Lublinie, drugi w Garbowie. To miejsca spotkania z młodymi ludźmi, którzy szukają odpowiedzi na ważne pytania w życiu, chcą doświadczyć wspólnoty i radości. Mimo upływu lat salezjański charyzmat wciąż pociąga; jak bardzo - daje świadectwo s. Emilia, która pochodzi z rodziny, gdzie 5 sióstr jej mamy było salezjankami, a ona sama i jej rodzeństwo także poszło tą drogą.
- Jako mała dziewczynka słuchałam rekolekcji, na których ksiądz mówił, że każdy z nas może być misjonarzem. Pomyślałam wtedy, że chętnie bym pojechała gdzieś "do Murzynków", ale od razu zastanowiłam się, że to chyba daleko i tatuś musiałby mnie zawieźć, a w domu nie ma pieniędzy. To we mnie jakoś pracowało, ale nikomu nie mówiłam i z czasem ta myśl gdzieś odeszła. Byłam zwykłą dziewczyną, uczyłam się w liceum medycznym. Stroiłam się, jak to dziewczęta w moim wieku, i nie odbiegałam w niczym od rówieśników. Jednak w mojej rodzinie było pięć sióstr salezjanek - to wszystko moje ciocie, siostry mamy. Jedna z nich zaprosiła mnie na oazę. Pojechałam i, słuchając konferencji, przystępując do spowiedzi generalnej i modląc się, odczuwałam wielką radość. Kiedy tam jechałam, jedna z moich cioć doradziła, bym porozmawiała z księdzem, który prowadził rekolekcje, o tym, że może mam powołanie. Powiedziałam, a on poradził, żebym codziennie odmawiała trzy "Zdrowaś, Maryjo" i akt strzelisty "Maryjo Wspomożenie Wiernych" o rozeznanie. Byłam temu wierna. Nawet wracając w niedzielę z zabawy, modliłam się o dobry wybór stanu, ale dodawałam sobie w myślach: "o męża dobrego, pięknego i pobożnego". Po skończeniu liceum pojechałam drugi raz na oazę. Tam jedna z sióstr salezjanek mówiła konferencję o powołaniu. Spojrzała na mnie i powiedziała: "Uwaga, teraz podam wam 7 oznak tego, czy ktoś ma powołanie". Zamieniłam się w słuch. Pierwszą oznaką jest to, że ten, kogo Pan Bóg powołuje, lubi się modlić. Pasowało do mnie w 100 procentach. Rzeczywiście, trudno mnie było z kościoła wyciągnąć. Wszystkie siedem oznak, które wymieniła, pasowały do mnie idealnie. Pamiętam, jak bardzo mnie to dotknęło, bo ja nie chciałam odkryć powołania, które przypuszczałam, że mogę mieć. Gdy ksiądz w kościele modlił się o powołania, mnie przez gardło nie chciało przejść: "Wysłuchaj nas, Panie". Kiedy modliłam się o tego męża pięknego i pobożnego, w głowie huczały mi słowa: "do zakonu". Na tej oazie odkryłam, że ja tego chcę z całego serca i napisałam podanie o przyjęcie do salezjanek. Gdy wróciłam do domu, miałam już odpowiedź, że siostry mnie z radością przyjmują - opowiada s. Emilia.
Emilia miała wówczas 20 lat. Spakowała się i pojechała. Nie zastanawiała się nad wyborem zgromadzenia, bo była przekonana, że jest tylko jedno - salezjanki, które znała od najmłodszych lat dzięki swoim ciociom.
- Jak mi się wszystko podobało, ciągle płakałam ze szczęścia, nie mogłam w sobie pomieścić tej radości! Jedna z moich cioć, która była akurat w tym domu, gdzie wstępowałam, myślała, że ja tak płaczę z tęsknoty za rodziną. Oczywiście, tęskniłam za nią, ale to były łzy radości. Zaczęłam się też modlić za moje młodsze rodzeństwo, aby odkryli swoje powołanie. I tak się stało. Brat jest księdzem salezjaninem i siostra także jest w naszym zgromadzeniu. Jesteśmy więc kolejnym pokoleniem w naszej rodzinie, które Pan Bóg obdarzył tak wielką łaską. Za dwa lata minie 50 lat mojego zakonnego życia i choć oczywiście trudów nie brakuje, ta radość, która była we mnie od początku, wciąż jest obecna. Bogu niech będą dzięki! - kończy świadectwo s. Emilia.