Jego prace można spotkać nie tylko w różnych częściach Polski, ale i świata. Artysta wielu talentów mówi o sobie skromnie, że ma w życiu szczęście robić to, co kocha.
Zbigniew Kotyłło, odkąd pamięta, najlepszym prezentem były dla niego kredki, farby, bloki rysunkowe. Nic dziwnego - jego tata Edward był architektem, dużo i znakomicie rysował. Może dlatego od początku wiedział, co wypełni jego dalsze życie.
- Miałem cudownych, bardzo wyrozumiałych rodziców. Nie utrudniali mi drogi życiowej, chyba czuli, że ani lekarz, ani prawnik ze mnie nie będzie. Nikt się nie zdziwił, że poszedłem do liceum plastycznego. Byłem tam niesfornym uczniem. Popadałem często w konflikty z nauczycielami, zwłaszcza przedmiotów plastycznych. Niechętnie przyjmowałem ich uwagi - wspomina pan Zbyszek.
Wygrana w ogólnopolskim konkursie w wieku 16 lat dodała mu pewności siebie i wiarę w to, że ma potencjał. - Jako młody chłopak nie rezygnowałem z grania w piłkę czy w zespołach muzycznych, obsługując instrumenty perkusyjne. Jednak najwięcej czasu poświęcałem plastyce - rysowałem, malowałem, rzeźbiłem w czym się dało. To musiało zaprocentować. Udało mi się wygrać kilka prestiżowych konkursów na medale i obrazy. Zostałem "zauważony" - opowiada pan Zbigniew.
Swoją pracę zawodową związał z Pracownią Konserwacji Zabytków w Lublinie. W tym okresie został wydelegowany do Tallina, stolicy Estonii, udzielając się w pracach projektowych na staromiejskich obiektach.
Ważnym momentem w jego życiu był przypadek, kiedy znany kapucyn o. Gabriel Bartoszewski, postulator kilku beatyfikacji, zwrócił uwagę na portret Honorata Koźmińskiego, który namalował siostrom obliczankom w Rembertowie. - Pamiętam telefon od o. Gabriela, który odmienił moje życie. Posypały się propozycje i moje obrazy zdobiły między innymi większość uroczystości beatyfikacyjnych z udziałem papieża Polaka - mówi artysta.
Szczególnie utkwiła mu w pamięci uroczystość w Białymstoku. Po zakończeniu Mszy beatyfikacyjnej Bolesławy Lament ludzie, w większości niepełnosprawni, oblegli jego obraz i okularami, kulami i innymi przedmiotami pocierali wrażliwe na uszkodzenia płótno. - Moja interwencja na nic się zdała. Siostra Adriana wówczas powiedziała do mnie: "Mają taką wiarę - trudno, namaluje pan nowy obraz". Jakie było moje zdziwienie, kiedy po przewiezieniu obrazu do kaplicy sanktuarium bł. Bolesławy nie stwierdziłem najmniejszej rysy, żadnych uszkodzeń zadrapań. To był cud błogosławionej dla mnie - mówi pan Zbyszek.
W kilku przypadkach jego prace, przeznaczone do uroczystości beatyfikacyjnych, były wynikiem rywalizacji ze znakomitymi malarzami. Tak było przed beatyfikacją ks. Jerzego Popiełuszki. - Kiedy warszawska Kuria Metropolitarna ogłosiła konkurs na obraz ks. Jerzego, nie zastanawiałem się ani chwili. Pojechałem na jego grób do Warszawy i po modlitwie powiedziałem: "Jurek, ja to muszę wygrać, ja to mam wykonać". I wysłuchał. Wygrałem. Przyjaciel ks. Jerzego - Zygmunt Malacki - przybrawszy oryginalny "strój" Popiełuszki, pozował mi do obrazu. Jaką miałem radość, kiedy - podobnie do innych transmisji telewizyjnych z udziałem moich prac - obraz bł. Jerzego oglądał cały świat. Z wielką satysfakcją przechowuję w domu ulubioną filiżankę do kawy ks. Popiełuszki, którą podarował mi jego rodzony brat w dowód uznania za wykonany obraz. Traktuję ją jako cenną relikwię - wyznaje artysta.
Dzięki temu, że żadna z dziedzin plastyki nie jest mu obca, jest dosyć wszechstronny i nuda mu nie grozi. Na swoim koncie ma miliony grafik, projekty płyt (np. Budka Suflera), wiele rzeźb, tablic, ołtarzy, ponad 200 medali, w tym seria "Polscy dowódcy i słynne bitwy", orderów czy odznak. - Dumny jestem z popiersia Marii Skłodowskiej-Curie w dalekim Sydney. Gmach Poczty Głównej w Lublinie wieńczy kamienny orzeł mojego projektu. W mojej twórczości dominują jednak prace malarskie, zwłaszcza portrety, co mnie najbardziej fascynuje. Portret jest najtrudniejszym, najbardziej wymagającym wyzwaniem, ale ja to kocham - czy to w obrazie, czy rzeźbie - opowiada.
- Jestem postrzegany jako malarz sakralny - przyznaje artysta. Rzeczywiście, tematyka sakralna dominuje w jego twórczości, ale ma na koncie także setki portretów rektorów, profesorów, lekarzy, polityków czy artystów. Konferencja Episkopatu Polski w Warszawie ma dwa obrazy papieży - Jana Pawła II i Benedykta XVI - jego autorstwa. Aulę główną Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zdobią jego portrety Jana Pawła II i prymasa Stefana Wyszyńskiego.
- Bardzo jestem dumny z realizacji w archikatedrze lubelskiej. Jest ich sporo. To np. epitafia marmurowe, które zaprojektowałem i opatrzyłem portretami olejnymi na blasze (Życiński, Pylak, Wyszyński, Goral, Skarszewski) - mówi pan Zbyszek.
Wielkim wyzwaniem było opracowanie bardzo skomplikowanego zabezpieczenia szybą pancerną najcenniejszego obrazu w archikatedrze, słynnego z "lubelskiego cudu" - przedwojennej kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej autorstwa Jana Rudkowskiego. Nikt się tego nie chciał podjąć i nie była to praca stricte plastyczna. - Dzwoniłem nawet do kustosza na Jasnej Górze, żeby dowiedzieć się, jakie rozwiązanie zastosowano przy obrazie Matki Bożej Częstochowskiej. Dowiedziałem się tylko, że zajmowali się tym fachowcy z Frankfurtu nad Menem, ale żadna dokumentacja się nie zachowała. Musieliśmy więc z synem opracować własny system zabezpieczenia, oświetlenia i wentylacji obrazu. System, który w dodatku nie dewastowałby substancji zabytkowej archikatedry. Myślę, że się udało - mówi artysta.
Sporo jego obrazów zdobi seminaria duchowne w Lublinie i Sandomierzu. Chyba nie ma miasta, gdzie nie można spotkać jego pracy. - Ubolewam tylko, że dzisiejsza technika pozwala sprytnym biznesmenom powielać reprodukcje metodą druku na płótnie na szeroką skalę. Mam mieszane uczucia, gdy - wędrując po kraju - napotykam w licznych świątyniach reprodukcje moich obrazów. Dominują Jan Paweł II i Jerzy Popiełuszko. Będąc w Watykanie, widziałem handlarzy obrazkami z moimi obrazami. Miłe, ale szkoda, że bez mojej wiedzy i zgody - mówi artysta.
Zbigniew Kotyłło to człowiek o wielkim sercu. - Nie wszystko można przeliczać na pieniądze. Masę prac wykonałem w darze, z sympatii czy wdzięczności. Skoro Bóg dał trochę talentu, myślę, że go wykorzystałem i życia nie przespałem. Miałem szczęście wygrać kilka prestiżowych konkursów plastycznych, mam odznaczenia i wyróżnienia za działalność twórczą. Bardzo cenię nagrodę "Angelusa" jako wyróżnienie dla Artysty Roku. Jeden z moich obrazów, mimo tysiąca tego typu darów z całego świata, Jan Paweł II do końca swoich dni zachował na ścianie w swoich prywatnych apartamentach. Dwa lata przed śmiercią dostałem od naszego papieża błogosławieństwo w postaci "listu autografu". Cenna relikwia, z prawdziwym podpisem świętego, którą przywiózł mi z Watykanu bp Piotr Libera, zdobi moją ścianę - mówi z dumą.
Podkreśla też, że czuje się artystą spełnionym. Ukończył właśnie 70 lat i ma naprawdę spory dorobek artystyczny. - Miałem dużo szczęścia, posiadając cudowną rodzinę. Jedyny syn Grzegorz, niebywale zdolny, choć nie poszedł moją drogą, jest dziennikarzem i muzykiem, ale bardzo mi pomagał i pomaga w pewnych realizacjach plastycznych. Jest pierwszym, surowym cenzorem moich prac i obdarzonym wielkim wyczuciem - przeważnie ma rację, zmuszając mnie do korekt i poprawek. To bardzo cenne - nie oczekuję specjalnego aplauzu i splendoru. Nawet bliscy sąsiedzi nie bardzo wiedzą, czym się zajmuję. Miałem to szczęście, że moja twórczość dociera do ludzi niemal na wszystkich kontynentach, głównie w świątyniach. Były radość, satysfakcja i mocne bicie serca na widok nieprzebranych tłumów podczas uroczystości beatyfikacyjnych z "udziałem" moich obrazów - mówi pan Zbyszek.