W tym roku kapucyni świętują jubileusz 300-lecia obecności w Lublinie. Wśród zakonników, którzy przez lata pracowali w naszym mieście są błogosławieni i kandydaci na ołtarze. Jednym z nich jest br. Kalikst Kłoczko.
Do stolarni kapucynów zaglądali często bliscy Pawła odwiedzając go w pracy. W ten sposób br. Kalikst stał się częścią ich rodziny. – Byłam wtedy małą dziewczynką, ale pamiętam, że lubiłam odwiedzać tatę i przyglądać się jak pracują razem. Brat Kalikst częstował nas cukierkami, zabierał też do psów w ogrodzie. Bardzo lubił zwierzęta, a ja choć się ich trochę bałam, z bratem byłam odważna i mogłam głaskać największe psy. Emanował od niego jakiś taki spokój i radość, która nam się udzielała. Patrząc na niego wydawało mi się, że tak musiał wyglądać św. Franciszek – opowiada Marcela Dutkiewicz córka Pawła.
To bratu Kalikstowi Ola zawdzięcza też zmianę na lepsze swego męża.
– Deficyty wyniesione z rodzinnego domu rzutowały bardzo na nasze relacje, ale odkąd Paweł zaczął pracować z Kalikstem i z nim rozmawiać zmieniało się także jego podejście do życia. To właśnie Kalikst, jak nie wiedział jak ma coś zrobić, zostawiał wszystko i szedł się pomodlić. Jak wracał, nagle różne rozwiązania przychodziły mu do głowy. Za jego przykładem zaczęliśmy robić tak samo i zawsze to się sprawdzało – mówi Ola.
Ich dojrzewanie w wierze i formacja neokatechumenalna doprowadziła do decyzji, że są gotowi pojechać na misje ad gentes. Oznacza to, że wraz z całą rodziną zostają posłani do jakiegoś kraju, by tam swoim codziennym życiem głosić Ewangelię. Oni zostali wysłani do Niemiec.
– Trudno było mi się rozstać z bratem Kalikstem, namawiałem go nawet, żeby jechał razem z nami. On mówił, że chętnie by się dołączył, ale Pan Bóg postawił mu tutaj różne zadania do wykonania w Lublinie. Potem, gdy wracaliśmy do Polski na wakacje czy święta i odwiedzaliśmy go, zawsze nam dziękował i mówił, że to dla niego zaszczyt. Denerwowałem się, bo to dla mnie był zaszczyt, że mogę się z nim spotkać. Wiedziałem, że mogę z nim o wszystkim rozmawiać i liczyć na jego modlitwę - mówi Paweł.
Jak bardzo to wsparcie się przyda rodzina Dutkiewiczów doświadczyła zaraz na początku swego pobytu w Niemczech. Najstarsza córka Marcela niespodziewanie zachorowała. Któregoś ranka wstała z jakąś gulą nad obojczykiem. Kiedy rodzina udała się do lekarza, zrobiono badania i usłyszeli diagnozę, że to rak chłoniak burkitta, którego trzeba natychmiast operować.
– Byliśmy przerażeni. Mąż biegał z córką po lekarzach, a ja załatwiałam formalności. Okazało się na dodatek, że mamy właśnie kilkudniową przerwę w ubezpieczeniu w Niemczech. Myśleliśmy żeby natychmiast wracać do Polski. Modliło się wówczas za nas wiele ludzi, także Kalikst. Nie wiedzieliśmy co robić. Pani doktor w szpitalu powiedziała nam, że nie ma na co czekać, że na drugi dzień będą Marcelę operować i mamy nie martwić się ubezpieczeniem, bo teraz liczy się życie naszej córki, a nie pieniądze. Dziś wiemy, że Pan Bóg nas przez to przeprowadził, że w Polsce zanim trafilibyśmy do ośrodka, który operuje takie nowotwory u dzieci, mogłoby być za późno na uratowanie jej życia. Mieliśmy taką pokusę by mieć pretensje do Boga o to, że my zostawiliśmy w Polsce wszystko, przyjechaliśmy do obcego kraju, gdzie nie znamy języka, oddaliśmy się głoszeniu Ewangelii życiem, a tu taka sytuacja. Wtedy jednak usłyszeliśmy, że najpierw mamy dziękować za 13 lat życia naszej córki, a potem zaufać, że cokolwiek się stanie Bóg będzie przy nas i ma dla naszego życia plan – opowiada Ola.
Tego też uczyli się od brata Kaliksta, który bardzo pragnął zostać księdzem, ale nie miał odpowiedniego wykształcenia i przełożeni nie zgodzili się na to.
– W czasach powojennych taki zwykły brat w zakonie nie był jakoś szczególnie poważany. Wykonywał proste czynności w kuchni w ogrodzie czy warsztacie i nie miał możliwości mówienia innym o Panu Bogu. Kalikst wspominał, że było mu przykro, że nie dano mu szansy na zostanie księdzem, ale pomyślał, że widocznie Bóg chce go widzieć w innym miejscu i przyjął to z pokorą. Proces beatyfikacyjny, który się rozpoczął pokazuje, że rzeczywiście Boży plan w jego życiu wyglądał inaczej niż myślał na początku – mówi Paweł.
Marcela wyzdrowiała, dziś jest młodą kobietą bez śladu choroby za to z wielkim przekonaniem, że brat Kalikst wstawia się za nią w różnych sprawach. Zresztą nie tylko ona. Cała rodzina w różnych potrzebach zwraca się do niego o wstawiennictwo i nigdy się nie zawiedli.