18 lat na Wschodzie

Ks. Zdzisław Zając jest jednym z trzech bohaterów książki "Miłość Chrystusa przynagla nas". W rozmowie z ks. Rafałem Olchawskim dzieli się historią swojego powołania i pracą na Ukrainie. Piękne, ale i trudne historie na zawsze zostały w jego pamięci.

Chciał być weterynarzem, ale kiedy zobaczył prosektorium uznał, że nie da rady. Natomiast myśl o kapłaństwie kiełkowała coraz bardziej. W rodzinnej Poniatowej miał wspaniałych kapłanów, którzy byli dla niego wzorem. Postanowił iść tym śladem. Jako kapłan pracował w Tomaszowie Lubelskim i Kazimierzu Dolnym. To tam zaczął nosić długie włosy i brodę, bo zauważył, że taki hipisowski wygląd pomaga mu nawiązywać relacje z młodymi ludźmi, którym z Kościołem nie było po drodze. Kolejną parafią była wspólnota Najświętszego Serca Pana Jezusa w Lublinie.

– Akurat mijało 10 lat kapłaństwa i całym rocznikiem pojechaliśmy do Rzymu. Tam wówczas mój kolega, dzisiejszy biskup Jan Sobiło, żartował sobie, że jestem jak batiuszka z tą brodą i długimi włosami. Ze śmiechem mówił, żebym przyjechał na Ukrainę, gdzie on już od dwóch lat pracował, a potem zostanę biskupem i podpiszemy jedność z Rzymem. On się śmiał, a ja mu powiedziałem, że na rok mogę pojechać. Najpierw nie uwierzył, ale gdy potwierdziłem, załatwił wszystkie formalności, a ja zamiast na rok, pojechałem na 18 lat – opowiada ks. Zdzisław.

Na początku pojechał do Zaporoża, do księdza Jana Sobiły, który mieszkał wtedy z księdzem Henrykiem Jaworskim w piętrowym domu. Dołączył do nich jako trzeci duszpasterz. – Uczyłem się intensywnie języka rosyjskiego, bo tam niestety wszystko po rosyjsku. Poznawałem zwyczaje. Na przykład Ukraińcowi nie można pokazać gestu figi. Jest on dla nich obraźliwy, podobnie jak u nas zapożyczony od Amerykanów środkowy palec. Gest figi na Ukrainie nazywa się dula. Jeśli ktoś pokazał komuś dulę, to nie może liczyć na dobre relacje z tym człowiekiem. Dobrze, żeby ludzie w Polsce to wiedzieli, bo teraz sporo Ukraińców u nas mieszka - mówi ks. Zdzisław.
Na wschodzie Ukrainy nie było problemów z ludźmi, zwłaszcza z katolikami, bo oni doceniali to, że księża chcą do nich przyjeżdżać. Problem stanowił język.

– Wszystko rozumiałem, ale nic nie mogłem powiedzieć. To było najtrudniejsze. Czasami zdarzały się śmieszne wpadki językowe. Nie lada wyzwanie stanowiło słowo "pisat". W zależności od akcentu oznacza ono „pisać” albo „sikać”. Słowo „pisać” akcentuje się na ostatnią sylabę, a słowo „sikać” – na pierwszą. Miałem zajęcia z młodzieżą w szkole wyższej, w której uczyłem języka polskiego. Bałem się przy nich używać słowa „pisać”. Gdy zadawałem uczniom coś do napisania, zawsze były śmiechy, bo kazałem im sikać, a nie pisać. Trzeba mieć dobre wyczucie językowe, aby właściwie rozkładać te akcenty – opowiada ks. Zdzisław.

Więcej o pracy na Ukrainie będzie można dowiedzieć się podczas spotkania autorskiego, które odbędzie się w Bibliotece im. H. Łopacińskiego w Lublinie w czwartek 23 stycznia o godz. 17.00 przy ul. Narutowicza 4.

« 1 »