Jest kolejnym z trzech bohaterów, o których opowiada książka "Miłość Chrystusa przynagla nas". Ks. Grzegorz Draus od początku swojego kapłaństwa służy więźniom. Tak było w Polsce i tak na Ukrainie, gdzie przez lata pracował.
Jego pierwszą parafią była tzw. Górka w Chełmie, czyli parafia Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, a proboszczem ks. infułat Kazimierz Bownik, który uczył młodych wikarych, jak cenne jest kapłaństwo. To on także skierował go do posługi skazanym, gdyż na terenie parafii znajdowało się więzienie.
- Wtedy panował zwyczaj w parafii, że my, wikariusze (było nas pięciu), posługiwaliśmy na zmianę w więzieniu. Pewnego razu, tak z głupia frant, zaproponowałem księdzu infułatowi, że chętnie chodziłbym z posługą do więzienia cały czas. Ksiądz infułat na to: „Bardzo dobrze, ty chodź sobie tam cały czas”. Dla mnie to było coś. Byłem od razu po święceniach, miałem swoją wspólnotę, parafię, swoje odpowiedzialności, zacząłem częściej chodzić do więzienia i zapraszałem do współpracy różne wspólnoty. To był piękny czas i chyba właściwy kierunek. Paweł Moczydłowski, pierwszy po upadku PRL-u dyrektor generalny więziennictwa, nie był religijny, ale ogromnie dużo zrobił dla organizacji duszpasterstwa więziennego. Powiedział mi, że dobrze, jeśli ksiądz jest kapelanem więzienia, choćby krótki czas, ponieważ więzienie jest tak wymagające, że ksiądz wiele się tu nauczy i potem będzie mógł podejmować każdą inną posługę - wspomina ks. Grzegorz.
To był rok 1996. Wśród więźniów byli tacy, którzy trafili do zakładu karnego jeszcze za czasów komunizmu, więc nie widzieli jeszcze wolnej Rzeczpospolitej. Duszpasterstwo więźniów stanowiło wtedy nowość. Kierownictwo, wśród nich zastępcy dyrektora, którzy wcześniej byli lektorami w naszej parafii, ogromnie wspierali kapłanów i dawali dużo wolności w tej pracy. - Pamiętam, jak na początku główny dyrektor mówił: „Możecie przychodzić, działać, ale ja tu pracuję już wiele lat i wiem, że z nich już nic nie będzie, oni tu ciągle wracają, ale pracujcie”. Co ciekawe, kiedy już byłem w Ukrainie, dyrekcja zauważyła, że ci zatwardziali recydywiści, którzy przechodzili przez nasze duszpasterstwo, w ogromnej większości nie wracali do więzień. Zobaczyli więc, że w tej pracy jest sens - mówi ks. Grzegorz.
W codziennym rytmie kapłańskiej pracy zaczynały się jednak rodzić myśli o misjach.
- Rozmawiałem z arcybiskupem Bolesławem Pylakiem. Powiedziałem mu, że jestem gotowy na to, by być posłanym, gdziekolwiek będzie potrzeba. W ten sposób chciałem odpowiedzieć na zachętę papieża, aby księża zgłaszali swoją gotowość do podjęcia posługi misyjnej tam, gdzie jest większa potrzeba duchowieństwa. W pewnym momencie zobaczyłem, że pojawia się jakieś wezwanie. Nieznany mi wcześniej ksiądz Władysław Czajka z Równego w Ukrainie potrzebował pomocy podczas Triduum Paschalnego. Powiedział o tym księdzu Marcinowi Jankiewiczowi, który wtedy był rezydentem w parafii w Chełmie. Ksiądz Marcin chorował i miał wątpliwości co do wyjazdu. Podzielił się nimi z księdzem Kazimierzem Bownikiem, który zaproponował mnie: „Może Grzegorz by pojechał, on już bywał tam, na Wschodzie, język zna”. To był 2000 rok. Potem proboszcz w Równem ksiądz Władysław Czajka zaczął mnie tam zapraszać do pracy na stałe. Biskup z Ukrainy przesłał do naszego arcybiskupa list z prośbą, abym mógł pracować w parafii na Ukrainie. Dla mnie to był znak, bo też się o to modliłem – mówi ks. Grzegorz. Tak zaczęła się jego posługa na Wschodzie.
Więcej o pracy kapłana w Ukrainie będzie można dowiedzieć się podczas spotkania autorskiego, które odbędzie się w Bibliotece im. H. Łopacińskiego w Lublinie w czwartek 23 stycznia o godz. 17.00 przy ul. Narutowicza 4.