Kobiety Lubelszczyzny. Ewa Szelburg-Zarembina

Znała tu każdy kąt. Park Zdrojowy nie miał dla niej tajemnic, podobnie, jak inne części jej ukochanego Nałęczowa, w którym spędziła dzieciństwo. Mimo upływu lat, wciąż pamięta się tutaj o Ewie Szelburg-Zarembinie.

To ludzie, których spotykała, a byli wśród nich zarówno kuracjusze, jak i mieszkańcy wilii Górskich, w której jako ogrodnik zatrudniony był jej ojciec Antoni, mieli wpływ najpierw na małą dziewczynkę, potem dorastającą panienkę, aż w końcu na pisarkę.
Po ukończeniu szkoły średniej w 1916 roku Ewa Szelburg rozpoczyna pracę jako nauczycielka. Lubelszczyznę opuszcza w 1918 r. - wówczas rozpoczyna studia polonistyczne i pedagogiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Opuszcza więc swoje rodzinne strony, ale do swego rodzinnego miasta wracała całe życie.  Była tu osobą znaną i wpływową. Zajmowała się sprawami wielkiej wagi, takimi jak pomoc Komitetowi Organizacyjnemu Muzeum Bolesława Prusa w zdobyciu środków na wyposażenie pierwszej ekspozycji, czy wynegocjowanie w Warszawie zgody zarządu Uzdrowiska na przeznaczenie dwóch pokoi w Pałacu Małachowskich na potrzeby wystawiennicze instytucji upamiętniającej osobę jednego z najbardziej cenionych przez nią pisarzy. Jednak uczestniczyła też w rozwiązywaniu lokalnych problemów mających mniejszą rangę: dokumenty zachowane w archiwum Towarzystwa Przyjaciół Nałęczowa poświadczają, że interweniowała u miejscowych władz np. w sprawie konieczności naprawy dziurawej drogi.

Jaki był Nałęczów za czasów dzieciństwa Ewy, wiemy wiele od niej samej. W jednym z wywiadów powiedziała: „Było to w Nałęczowie. Przyjeżdżali do miasteczka ludzie nie tylko z Polski, ale i ze świata! Odbywały się tam spotkania wielkich artystów, jak Prus, Żeromski, Daniłowski, Paderewski. I to trwało całą zimę i lato. Ziemia lubelska była jedną z najpiękniejszych stron kraju. Nałęczów otaczały lasy, potoki, wąwozy. Były w okolicy pałace, zabytkowe domy. Każda wieś miała swoje stroje, zwyczaje, a ludzie starali się okazywać gościnność na każdym kroku”.
O Nałęczowie swojej młodości pisze także w cyklu powieści „Rzeka kłamstwa”. Odnajdujemy tam losy jej matki Elżbiety zamienionej w książce na postać Joanny i ją samą, jako Salomeę. 

- Z pewnością życie Ewy nie było łatwe, bo i czasy były bardzo niespokojne. Urodzona w 1899 roku była świadkiem historii. Najpierw I wojny światowej, odzyskania niepodległości, wojny bolszewickiej, w którą się zaangażowała, pracując jako sanitariuszka, potem II wojny światowej, gdy doświadczyła straty przedwcześnie urodzonej córeczki, i w końcu życia w czasach komunizmu, do których się dopasowała - opowiada dr Joanna Wiśniewska, która była kuratorką wystawy w Nałęczowie poświęconej pisarce.
Nałęczów jej dzieciństwa był modnym uzdrowiskiem. Nic dziwnego, że na kuracje przyjeżdżali tu znani literaci, wśród których był Bolesław Prus. Jako mała dziewczynka Ewa spotkała go osobiście, nie wiedząc jeszcze, jak wielkim inspiratorem dla jej twórczości stanie się starszy pan w meloniku, który zaczepił ją na ulicy Nałęczowa, gdy w fartuszku niosła swego ukochanego pieska. 

- Prus opisujący niedolę społeczną, brak higieny, dostępu do edukacji, możliwości zmiany swego losu stawał się Ewie bliski, bo dokładnie to, o czym czytała w jego twórczości rozpalało jej wyobraźnię i czyniło baczną obserwatorką życia, jakie toczyło się wokół niej - opowiada pani Joanna.
Chory ojciec, pracujący jako ogrodnik, musiał zrezygnować ze swego zajęcia, a utrzymaniem rodziny zajmowała się mama z zawodu krawcowa, która szyła suknie dla kuracjuszek czy też bogatych mieszkanek Nałęczowa i okolic. Zamożne damy nie zawsze chciały płacić za wykonaną pracę. Być może te doświadczenia sprawiły, że Szelburg-Zarembina stała się osobą wrażliwą na los najuboższych. Już jako uczennica zaangażowała się w działalność społeczną. O latach szkolnych mówiła: „Będąc w szkole, my, członkinie skautingu, prowadziłyśmy tajną robotę wśród robotnic i robotników. Opiekowałyśmy się także bezdomnymi. W późniejszych klasach uczyłyśmy robotników”. 

- Chęć pracy na rzecz społeczeństwa towarzyszyła jej do końca życia. Kiedy Polska przygotowywała się do obchodów Millenium, powstał pomysł zbudowania pomnika ku czci dzieci polskich, które zginęły w ciągu tysiącletniej historii Polski. Wówczas, Ewa, jako znana i ceniona pisarka, zaprotestowała, głośno uważając, podobnie jak niegdyś Bolesław Prus, że nie stać nas na budowanie bezużytecznych monumentów, kiedy wokół panuje bieda, a warunki życia dzieci pozostawiają wiele do życzenia. Zaproponowała wtedy, by zamiast pomnika ze spiżu zbudować szpital Pomnik Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, który będzie służył najmłodszym w cierpieniu. Jak wiemy, tak się stało, a szpital także dziś ratuje życie najmłodszym pacjentom - opowiada Joanna Wiśniewska.
Cofając się jednak do młodych lat Ewy i jej związków z Nałęczowem i Lubelszczyzną przypominamy, że gdy ma zaledwie 17 lat, umiera jej ojciec. Dwa lata później odeszła matka. Dziewczyna właśnie kończy szkołę średnią w Lublinie i zaczyna pracę jako nauczycielka. 

- Śmierć rodziców była dla niej traumatycznym przeżyciem. Nic już jej nie trzymało na Lubelszczyźnie, postanowiła więc wyjechać na studia polonistyczne do Krakowa. Wkrótce wybucha wojna polsko-bolszewicka. Ewa Szelburg rozpoczyna służbę w szpitalu frontowym w Rzeszowie, potem pracuje w Przemyślu. Doświadczenia kobiet-sanitariuszek podsumowała słowami: „Jesteśmy nie po to, aby krew przelewać, lecz żeby krew tamować” - mówi J. Wiśniewska.

Po tych doświadczeniach, dla poratowania zdrowia musiała wyjechać na kurację do Zakopanego. Mniej więcej w tym czasie dostała propozycję pracy jako korektorka czasopism. Do literackiego debiutu było coraz bliżej.
 

« 1 »