Ci, co zaufali Panu

Na własnej skórze przekonali się, że Pan Bóg wyprowadza z największych ciemności. Czas zmartwychwstania i wielkiej radości to także czas świadectwa.

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

|

GOSC.PL

dodane 20.04.2025 08:00

Kiedy Emil pierwszy raz odważył się zaproponować Kasi spotkanie, dziewczyna była przekonana, że to będzie jakieś wyjście do kina, może spacer, może lody. Wiadomo, że jak chłopak proponuje wspólne wyjście, to można się spodziewać właśnie takich rzeczy. Jednak Emil zaprosił Kasię do kościoła. Tego się nie spodziewała.
- Poznaliśmy się w liceum. To była taka moja szkoła w dzielnicy Za Cukrownią. Chodziłam tu najpierw do podstawówki, potem zaczęłam liceum, więc wydawało mi się, że wszystko wiem i wszystkich znam. Któregoś razu na korytarzu zobaczyłam, że chłopak ma moją reklamówkę. Zdenerwowałam się i mu ją wyrwałam. Okazało się, że to wcale nie była moja reklamówka, tylko jego. Po prostu mieliśmy takie same siatki. Było mi głupio, ale chłopaka zapamiętałam - wspomina Kasia. Potem mijali się gdzieś w szkole. - Kasia mi się podobała, ale ja zawsze byłem nieśmiały i nie wiedziałem, jak z nią zagadać. Wtedy przyszło mi na myśl, że zaproszę ją na katechezy do kościoła. Ja sam byłem we wspólnocie neokatechumenatu i pomyślałem, że zaproponuję jej, żeby poszła ze mną na katechezy - mówi Emil.
Sam dopiero zaczynał swoją bliższą relację z Panem Bogiem, ale już czuł, że to jest właśnie skała, na której można się oprzeć. - Zawdzięczam to wszystko mojej mamie, która wierciła mi dziurę w brzuchu, żebym poszedł na takie katechezy. Powiedziała, że się nie odczepi, dopóki nie spróbuję. Pomyślałem, że dla świętego spokoju pójdę. Tam usłyszałem o Bożej miłości, która jest bezwarunkowa, o miłosierdziu, o planie dla mojego życia i to było coś, czego potrzebowałem, bo ja planu dla siebie nie miałem żadnego - mówi Emil.
Kasia, mimo zaskoczenia, zgodziła się pójść z Emilem do kościoła.

- Pochodzę z wierzącej rodziny, ale jakoś wcześniej nie miałam bliskiej relacji z Panem Bogiem. Dzięki katechezom zobaczyłam, że opierając się na wierze, po prostu jest mi łatwiej. No i mieliśmy z Emilem podobne wartości, przemyślenia i spojrzenia na życie. Tak zaczęła się rodzić nasza miłość - mówi Kasia. Dla niej to doświadczenie wiary miało jeszcze jeden bardzo ważny wymiar. Kiedy miała oseim lat zmarł jej tata. To był Wielki Piątek. Dla dziewczynki to była największa strata, jaką mogła sobie wyobrazić. Od tamtej pory nie cierpiała Wielkanocy i miała wielki żal do Pana Boga. 

- Dopiero po latach zrozumiałam, że taka data śmierci była łaską dla mojego taty, a Niedziela Zmartwychwstania, która przecież przychodzi po nocy Wielkiego Piątku, jest nadzieją dla nas na nasze zmartwychwstanie. Uwierzyłam, że to Wielki Piątek to nie koniec wszystkiego, ale początek. Radość niedzielnego poranka dała mi pokój serca - mówi Kasia.
Mając 22 lata pobrali się, jednak z lękiem patrzyli w przyszłość. 

Wynikało to z tego, że ja nie wiedziałem, co chcę w życiu robić, a przecież miałem żonę i wkrótce nasza rodzina miała się powiększyć. Pytałem: Boże, jaki ty masz dla mnie plan? Kasia była w ciąży, kiedy dostałem powołanie do wojska. Wydawało mi się wtedy, że to najgorsze, co mogło się nam przytrafić, ale czas pokazał, że tak Pan Bóg otwierał przede mną nowe możliwości. Zostałem zawodowym żołnierzem. Czułem, że moja praca jest ważna i dawała nam utrzymanie tak, że mogliśmy spokojnie żyć - mówi Emil. Owocem ich miłości są dzieci. Najstarszy syn ma 17 lat, najmłodsza córka skończyła 2 miesiące. - Pierwsze nasze dziecko zmarło w dwunastym tygodniu i to było bardzo trudne doświadczenie, ale ufnie zwracaliśmy się do Boga, ofiarując mu nasz ból i ufając, że przeprowadzi nas przez to cierpienie. Rzeczywiście tak się stało. Dziś mamy sześcioro dzieci i każde jest cudem - mówią małżonkowie. Nie znaczy to, że ich życie jest idealne, że nie mają problemów czy trudnych chwil w swoich relacjach, ale wiedzą, gdzie jest źródło, z którego można czerpać do woli - to wiara i doświadczenie, że po śmierci zawsze jest zmartwychwstanie.

1 / 1