Kiedy przychodzi jakieś trudne wydarzenie w ich życiu, swoją modlitwę zaczynają od dziękowania i wołania o wstawiennictwo br. Kaliskta Kłoczki - przyjaciela, szefa w pracy, duchowego ojca, kandydata na ołtarze.
W życiu młodego Pawła Dutkiewicza nie wiodło się dobrze. Ojciec uzależniony od alkoholu nie poświęcał chłopcu czasu, nie był też wzorem. Jego uzależnienie doprowadziło do rozpadu rodziny, a to nie sprzyjało kształtowaniu wiary. Paweł więc o Pana Boga nie dbał, a o Kościele, księżach i zakonnikach wypowiadał się, delikatnie mówiąc, źle. Sam nie wie, jak to możliwe, że dał się koledze zaciągnąć na katechezy drogi neokatechumenalnej. To dzięki nim wszystko w jego życiu się zmieniło. Tutaj poznał Olę, zakochał się, założył rodzinę, na świat zaczęły przychodzić dzieci.
– Dla jasności wcale to wszystko proste nie było, a mój charakterek dawał się we znaki mojej żonie i rodzinie. Pan Bóg jednak, tylko sobie znanymi sposobami, trzymał nas razem i scalał. Gdyby nie on, pewnie nasze małżeństwo by nie przetrwało. W tym codziennym zmaganiu się ze sobą, różnymi trudnościami w pracy i wychowaniem dzieci znajdowałem czas na to, by coś pomajsterkować. Nasza wspólnota spotykała się wtedy w salkach w starym kościele ojców kapucynów, które wymagały remontu. Przychodziłem tam i coś robiłem. To właśnie wtedy poznałem brata Kaliksta – wspomina Paweł Dutkiewicz.
Zakonnik zaglądał do salek, pytał co Paweł robi, zaproponował pomoc. – Mimo tego, że był to już starszy człowiek, miał w sobie niezwykłą siłę. Zaczęliśmy wspólnie w jego warsztacie robić różne rzeczy. Tak naprawdę robił głównie on, ja byłem pomagierem, ale tak zaczęła się nasza przyjaźń. O sobie mówił, że jest zwykłym skrobidechą, ale tak naprawdę to był człowiek o wielkim talencie – wspomina Paweł.
To akurat był taki czas, że Paweł stracił pracę, próbował robić coś na własną rękę, ale nie szło tak, jakby chciał. Rozmawiając z br. Kalikstem przy okazji jakiejś roboty w jego warsztacie usłyszał, że może chciałby pracować razem z nim. – Pomyślałem, czemu nie. On kazał mi zaczekać i sam poszedł zapytać przełożonego, który jednak się nie zgodził – opowiada Paweł.
Po kilku miesiącach jednak zmienił się przełożony i okazało się, że w klasztorze potrzebny jest ktoś do pomocy br. Kalikstowi, taka złota rączka do różnych napraw. W ten sposób rozpoczęła się praca Pawła i br. Kaliksta. – Przez 8 lat przychodziłem normalnie do pracy do warsztatu. Robiliśmy z Kalikstem różne rzeczy nie tylko w drewnie, ale i wiele innych. On był szefem, ja jego pomocnikiem. Niezależnie od tego, co mieliśmy do wykonania i gdzie byliśmy, zawsze w południe zostawialiśmy robotę i odmawialiśmy Anioł Pański. Nawet jak siedzieliśmy na rusztowaniu, czy na dachu, on nigdy nie opuszczał modlitwy. Miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, której zawdzięczał życie. Opowiadał mi różne historie ze swego dzieciństwa i młodości, wśród nich tą, gdy jako kilkunastoletni chłopiec zachorował na dur brzuszny i był bliski śmierci. Wówczas jego mama ofiarowała go Maryi, mówiąc, że jeśli wyzdrowieje, to należy do niej. Wyzdrowiał i czuł się szczególnie związany z Matką Bożą – opowiada Paweł.
Wspólna praca i rozmowy związały ich szczególnie ze sobą. Prosty brat zakonny, stolarz z Poczekajki, stał się duchowym ojcem Pawła. – Uczyłem się od niego pokory i zaufania Bogu. On był naprawdę mistrzem w tym co robił, konstruował różne rzeczy, wykonywał prace na wysokości, zrobił przecież cały drewniany sufit w kościele. Stoliki, ławki, konfesjonały i hektary wręcz parkietów wychodziły z jego ręki. Pamiętam taką sytuację, kiedy zrobiliśmy boazerię w refektarzu w klasztorze. Pięknie ją wykończyliśmy, by efektownie wyglądała. Wówczas jeden z kleryków zaproponował, że pomaluje ściany. Wziął się do roboty, ale nie zabezpieczył naszej pracy i farbą pochlapał boazerię. Br. Kalikst bardzo delikatnie zwrócił mu uwagę, że musi uważać. Wówczas ten młodzieniec bardzo się zdenerwował i krzycząc powiedział wiele obraźliwych słów pod adresem brata. Kalikst nic się odezwał i odszedł. Wieczorem zaniósł mu bombonierkę i przeprosił, że tak bardzo wyprowadził go z równowagi. Dla mnie to był szok i świadectwo niezwykłej pokory – wspomina Paweł.
Do stolarni kapucynów zaglądali często bliscy Pawła odwiedzając go w pracy. W ten sposób br. Kalikst stał się częścią ich rodziny. – Byłam wtedy małą dziewczynką, ale pamiętam, że lubiłam odwiedzać tatę i przyglądać się jak pracują razem. Brat Kalikst częstował nas cukierkami, zabierał też do psów w ogrodzie. Bardzo lubił zwierzęta, a ja choć się ich trochę bałam, z bratem byłam odważna i mogłam głaskać największe psy. Emanował od niego jakiś taki spokój i radość, która nam się udzielała. Patrząc na niego wydawało mi się, że tak musiał wyglądać św. Franciszek – opowiada Marcela Dutkiewicz córka Pawła.
To bratu Kalikstowi Ola zawdzięcza też zmianę na lepsze swego męża. – Deficyty wyniesione z rodzinnego domu rzutowały bardzo na nasze relacje, ale odkąd Paweł zaczął pracować z Kalikstem i z nim rozmawiać zmieniało się także jego podejście do życia. To właśnie Kalikst, gdy nie wiedział, jak ma coś zrobić, zostawiał wszystko i szedł się pomodlić. Jak wracał, nagle różne rozwiązania przychodziły mu do głowy. Za jego przykładem zaczęliśmy robić tak samo i zawsze to się sprawdzało – mówi Ola.
Ich dojrzewanie w wierze i formacja neokatechumenalna doprowadziła do decyzji, że są gotowi pojechać na misje ad gentes. Oznacza to, że wraz z całą rodziną zostają posłani do jakiegoś kraju by tam swoim codziennym życiem głosić Ewangelię. Oni zostali wysłani do Niemiec. – Trudno było mi się rozstać z bratem Kalikstem, namawiałem go nawet, żeby jechał razem z nami. On mówił, że chętnie by dołączył, ale Pan Bóg postawił mu różne zadania do wykonania w Lublinie. Potem, gdy wracaliśmy do Polski na wakacje czy święta i odwiedzaliśmy go, zawsze nam dziękował i mówił, że to dla niego zaszczyt. Denerwowałem się, bo to dla mnie był zaszczyt, że mogę się z nim spotkać. Wiedziałem, że mogę z nim o wszystkim rozmawiać i liczyć na jego modlitwę - mówi Paweł.
Jak bardzo to wsparcie się przyda rodzina Dutkiewiczów doświadczyła zaraz na początku swego pobytu w Niemczech. Najstarsza córka Marcela niespodziewanie zachorowała. Któregoś ranka wstała z jakąś gulą nad obojczykiem. Kiedy rodzina udała się do lekarza, zrobiono badania i usłyszeli diagnozę, że to rak – chłoniak burkitta, którego trzeba natychmiast operować. – Byliśmy przerażeni. Mąż biegał z córką po lekarzach, a ja załatwiałam formalności. Okazało się na dodatek, że mamy właśnie kilkudniową przerwę w ubezpieczeniu w Niemczech. Myśleliśmy żeby natychmiast wracać do Polski. Modliło się wówczas za nas wiele ludzi, także Kalikst. Nie wiedzieliśmy co robić. Pani doktor w szpitalu powiedziała nam, że nie ma na co czekać, że na drugi dzień będą Marcelę operować i mamy nie martwić się ubezpieczeniem, bo teraz liczy się życie naszej córki, a nie pieniądze. Dziś wiemy, że Pan Bóg nas przez to przeprowadził, że w Polsce zanim trafilibyśmy do ośrodka, który operuje takie nowotwory u dzieci mogłoby być za późno na uratowanie jej życia. Mieliśmy taką pokusę by mieć pretensje do Boga o to, że my zostawiliśmy w Polsce wszystko, przyjechaliśmy do obcego kraju, gdzie nie znamy języka, oddaliśmy się głoszeniu Ewangelii życiem, a tu taka sytuacja. Wtedy jednak usłyszeliśmy, że najpierw mamy dziękować za 13 lat życia naszej córki, a potem zaufać, że cokolwiek się stanie Bóg będzie przy nas i ma dla naszego życia plan – opowiada Ola.
Tego też uczyli się od brata Kaliksta, który bardzo pragnął zostać księdzem, ale nie miał odpowiedniego wykształcenia i przełożeni nie zgodzili się na to. – W czasach powojennych taki zwykły brat w zakonie nie był jakoś szczególnie poważany. Wykonywał proste czynności w kuchni w ogrodzie czy warsztacie i nie miał możliwości mówienia innym o Panu Bogu. Kalikst wspominał, że było mu przykro, że nie dano mu szansy na zostanie księdzem, ale pomyślał, że widocznie Bóg chce go widzieć w innym miejscu i przyjął to z pokorą. Proces beatyfikacyjny, który się rozpoczął pokazuje, że rzeczywiście Boży plan w jego życiu wyglądał inaczej niż myślał na początku – mówi Paweł.
Marcela wyzdrowiała, dziś jest młodą kobietą bez śladu choroby za to z wielkim przekonaniem, że brat Kalikst wstawia się za nią w różnych sprawach. Zresztą nie tylko ona. Cała rodzina w różnych potrzebach zwraca się do niego o wstawiennictwo i nigdy się nie zawiedli.