Nie żyje Zbigniew Wodecki. Muzyk był doskonale znany lubelskiej publiczności

Zmarł w jednym z warszawskich szpitali w wieku 67 lat. To był wykształcony muzyk i prawdziwy artysta, człowiek pozytywnie nastawiony do życia

Sam o sobie mówił, że jest "śpiewającym muzykiem". Był człowiekiem o niezwykłym talencie i umiejętnościach, miał też ogromne poczucie humoru. Zbigniew Wodecki po koncercie w Chełmie, udzielił nam obszernego wywiadu.

Wodecki swoją przygodę z muzyką już w wieku 5 lat. Z wyróżnieniem ukończył szkołę w klasie skrzypiec Juliusza Webera. Był skrzypkiem Orkiestry Symfonicznej PRiTV oraz Krakowskiej Orkiestry Kameralnej. Jako wokalista zadebiutował w latach 70. ub. wieku. Wszyscy znamy jego przeboje - "Zacznij od Bacha" czy "Izolda". To jednak "Pszczółka Maja" przyniosła mu popularność. Zbigniew Wodecki był laureatem wielu konkursów i festiwali. Był wybitnym instrumentalistą, kompozytorem, aranżerem.

Tak odpowiadał na pytania zadane przez dziennikarza lubelskiego GN. 

Ks. Rafał Pastwa: Żyje Pan na walizkach?

Nie tyle na walizkach, co w samochodzie (śmiech).

Pan jest nie tyle artystą estradowym co muzykiem. Co powiedziałby Pan na temat poziomu muzyki w Polsce i roli muzyków?

Status prawdziwych artystów spadł. Ich pozycja także. Bo ludzie dzisiaj nie są w stanie za bardzo odróżniać plewy od ziarna. Może ostro powiedziałem, ale tak jest. Internet jest wielkim osiągnięciem, ale przez to nie wiadomo, kto jest artystą, a kto nie. Dzięki możliwościom komputera można z jednego utworu zrobić trzy. Tak się porobiło. Zrobił się straszny młyn. Ale apeluję do tego, że nic nie zastąpi książki, bo książka ma coś w sobie wyjątkowego, namacalnego i pewne rzeczy się lepiej pamięta. Są pewne niuanse, których można się jedynie nauczyć, inaczej się nie uda. Trzeba się nauczyć prawdziwej muzyki, jak i tego w jaki sposób odróżnić Rembrandta od „nie-Rembrandta”.

Na temat gustu się nie dyskutuje, bo gust się ma. Jak nauczyć się odróżnić dobrą muzykę od słabej?

Mnie jest trudno powiedzieć, bo jestem skażony muzyką. Ja mam to w genach, ale tylko na tym się znam i nic innego nie potrafię robić - żeby się usprawiedliwić, bo wszystkich rozumów nie pozjadałem. Mój dziadek i tato grali na instrumentach. Ja od dziecka tez grałem, siedziałem w filharmonii i słuchałem dzieł mistrzów. Później grałem w radiu bo pracowałem w Krakowskiej Orkiestrze Symfonicznej. Nagrywaliśmy co tydzień utwory m.in. Bacha, Mozarta, Liszta, Brahmsa.

Czy nie chciał Pan, żeby Pana dzieci były muzycznie wykształcone?

Moje dzieci chodziły do szkoły muzycznej. Dziadek chodził, tata chodził, ja chodziłem - no to i moje dzieci też. Ale to nie jest obowiązek. Znajomym powtarzam, że jak ktoś ma zdolne dzieci to nie powinien ich posyłać do szkoły muzycznej. Bo to jest miejsce dla wybitnie zdolnych dzieci. Tylko w takim przypadku to ma sens. Jeszcze trzeba mieć dużo szczęścia, żeby się w tym kierunku udało.

 

« 1 2 3 4 »
oceń artykuł Pobieranie..