Z o. Marcinem Zagułą, Misjonarzem Afryki, o pracy misyjnej na Czarnym Lądzie, sytuacji kobiet w Burkina Faso i relacjach z muzułmanami rozmawia Anna Krupa.
Anna Krupa: Proszę powiedzieć kilka słów o sobie…
O. Marcin Zaguła: Urodziłem się w Katowicach, a wychowałem w Dąbrowie Górniczej. Studiowałem na AGH w Krakowie, zaś po studiach wstąpiłem do zgromadzenia Misjonarzy Afryki, potocznie zwanych ojcami białymi, i właśnie w tym zgromadzeniu jestem od 13 lat. Do mojej pracy misyjnej przygotowywałem się w Lublinie. Studiowałem tu przez 3 lata teologię na KUL. W lipcu tego roku wróciłem do Polski i mieszkam w Lublinie.
Ostatnie 10 lat spędził Ojciec w Afryce. Kiedy wraca się do Polski, to co zadziwia najbardziej?
Polskie drogi. Są fascynujące! Na terenie mojej parafii w Afryce Zachodniej (Aribinda, Burkina Faso) nie było ani metra asfaltu. Polacy narzekają, ale widać, że żyjemy tu na dobrym poziomie.
Jak się rozpoczęła przygoda misyjna Ojca?
Cały czas była we mnie potrzeba zrozumienia, jak żyje inny człowiek. Chciałem pracować dla Jezusa i jednocześnie zmierzyć się z czymś nieznanym. Powiem szczerze, myślałem o dwóch miejscach: Grenlandii albo Afryce – tak, aby było może trochę ciężej, może inaczej. Za wolą Bożą wybór padł na te cieplejsze regiony.
Co jest najważniejsze w przygotowaniach do takiej posługi?
Akcent kładzie się na naukę języków – angielskiego i francuskiego. Równocześnie z językami trzeba uczyć się też dystansu do siebie i pokory. To bardzo ważne, bo tam, na miejscu, 3-letnie czarne dziecko będzie się z ciebie śmiało, że nie umiesz poprawnie mówić. Istotne jest również przygotowanie czysto misyjne, które można by nazwać „przysposobieniem do życia w Afryce”. Obejmuje ono naukę o pewnych chorobach czy zachowaniach - co można robić, a czego nie wolno.
Jakie wspomnienie utkwiło Ojcu w pamięci podczas pierwszego spotkania z Afryką?
Gdy otworzono drzwi samolotu, do środka wdarło się gorące powietrze. Kiedy dojechałem do naszej placówki, powiedziałem do współbraci: „tu jest gorąco”. Oni się zaczęli śmiać. Po chwili odpowiedzieli: „Dzisiaj akurat jest chłodno. Tylko 37 stopni. Ale tym się nie przejmuj”. Pierwszym wrażeniem było odczucie ciepła, a później obecność zapachu. Afryka ma swój specyficzny zapach, który jest wszechobecny. Nie da się tego opisać. Trzeba to poczuć.
Proszę opowiedzieć o parafii w Burkina Faso, w której Ojciec pracował...
Aż 99 proc. ludności to muzułmanie. Islam jest tam od VIII w., a nasza parafia powstała w roku 2000. Wspólnoty chrześcijańskie są bardzo małe. Największe, jakie mieliśmy, liczyły 300 osób, a najmniejsze 3. Parafia rozciąga się na powierzchni 6000 kmw i dlatego mamy 19 kaplic dojazdowych. Przyjęliśmy, że raz na 6 tygodni Msza św. musi być tam sprawowana. Wsiada się więc do samochodu albo na motor i jedzie się z posługą duszpasterską setki kilometrów. W naszej misji ważne jest to, że nie tylko zostaliśmy posłani do chrześcijan. Prowadzimy dialog z islamem. Świadczymy życiem, wychodząc do sąsiadów, aby ich pozdrowić albo zapytać, jak się czują.
A jak wygląda życie chrześcijan wśród muzułmanów?
Tam akurat bardzo dobrze. Wbrew temu, co się słyszy tutaj, w Polsce. U nas islam nie jest agresywny. Spotykamy się. Oni nas zapraszają na święta, a my ich.
Czy muzułmanie przechodzą na katolicyzm?
Tak, nawet często. W jednej wspólnocie jest człowiek o imieniu Abraham, który przeszedł z islamu na chrześcijaństwo z całą swoją rodziną. Ma 7 żon i 42 dzieci. Żyją według zasad naszej wiary. Jednak siłą rzeczy Abraham nie może przyjąć chrztu, chyba, że na łożu śmierci z wiadomych względów. Ta chrześcijańska wioska żyje jednak dzięki temu facetowi. On stał się liderem tej wspólnoty.
W jaki sposób Abraham może uczestniczyć w życiu Kościoła i wzrastać w wierze, skoro ma 7 żon?
Wiele jest tam historii podobnych do historii Abrahama. Często jest tak, że mężczyźni, którzy poznają Chrystusa i chcą przejść na chrześcijaństwo mają już kilka żon. Tutaj następuje konflikt interesów. W świetle poprzedniej religii czy tradycji wszystkie kobiety są już jego żonami i za wszystkie odpowiada. Co Kościół ma zrobić? Bardzo prosto rozwiązaliśmy ten problem. Po 4-letniej katechezie tacy mężczyźni składają Przysięgę Życia Chrześcijańskiego. Jest to taki ryt, który został specjalnie wymyślony dla Afryki Zachodniej. Taki mężczyzna nie zostaje ochrzczony, natomiast nazywa się go chrześcijaninem, nosi krzyż, ale nie może przystąpić do żadnego sakramentu. Natomiast od strony żon wygląda to tak, że tylko pierwszą się chrzci i tylko dzieci pierwszej są chrzczone. Wszystkie pozostałe dzieci chodzą na katechezę i jak dojdą do pewnego wieku, to również mogą przystąpić do tego sakramentu. Chrzci się chłopców, nie chrzci się dziewcząt, bo mogą zostać dane muzułmaninowi za żonę. Ten zaś może zmusić ją do zmiany wiary. Dziewczęta chrzci się wtedy, kiedy już wiadomo, że wyjdą za mąż za chrześcijanina.