Radosław Jarecki, wolontariusz Stowarzyszenia Hospicjum Domowe im. ks. kan. Kazimierza Malinowskiego w Chełmie, od dwóch miesięcy jest na Madagaskarze. W miejscowości Mampikony jako misjonarz świecki pomaga ojcom ze Zgromadzenia Ducha Św.
Radek uczy dzieci i młodzież języka angielskiego, prowadzi różne zajęcia i dzieli się z nimi swoimi licznymi zdolnościami. -To nasz „ ambasador” na tej afrykańskiej wyspie i pierwszy misjonarz z Chełma na Madagaskarze- informuje Tadeusz Boniecki prezes Hospicjum.
Radek mówi, że czas na Madagaskarze ,,ucieka przez palce”. Jednak stara się go nie tracić, wykorzystując maksymalnie jak potrafi. Radek na Madagaskarze jest już od dwóch miesięcy. - Po przylocie na Madagaskar odebrała nas Patrycja Malik, jedna z założycielek Fundacji Ankizy Gasy – Dzieci Madagaskaru. Razem z nią oczekiwały nowoprzybyłe wolontariuszki z Niemiec. Sympatyczne dziewczyny z którymi spędziliśmy wiele godzin. Na drugi dzień po przylocie odwiedziliśmy szkołę prowadzoną przez polską siostrę zakonną Sławę. Dzieci w szkole były wspaniałe, niby podobne do ,,naszych” polskich maluchów, ale jakże inne. Z pewnością mają na to wpływ realia, w których przyszło im egzystować i które kształtują im taką, a nie inną osobowość. Małe ,,przyklejki” z umorusanymi buziami i gilami pod noskiem. Następnego dnia wyruszyliśmy w podróż do Mampikony- relacjonuje chłopak.
- Taxi Bours miał wyjechać o godz. 17:00, znając „punktualność” Malgaszy i ich szczególne poczucie czasu, wyjechaliśmy o godzinie 19:30. Czas w ich pojęciu zwyczajnie nie istnieje, wyznaczają go jedynie pory dnia - ,,Słońce wstaje”, ,,Słońce jest w górze”, ,,Słońce zachodzi”. Jaki zatem byłby sens pomiaru czasu, skoro nie jest on nikomu do szczęścia tutaj potrzebny ? W zasadzie niczego nowego do ich życia by też nie wniósł, poza pędem w ,,nieznane” niczym europejski ślepiec, chociaż by należało się też zastanowić czy w ich słowniku funkcjonuje słowo ,,pęd” ? Mora mora (tłum. powoli, powoli) to życiowa dewiza przeciętnego Malgasza. Brzmi to nieco abstrakcyjnie. Po dłuższym zastanowieniu się, poznaniu tutejszych realiów i głębszej analizie ma to wszystko jednak jakiś sens.
W Mampikonie nowym misjonarzom świeckim ludzie przyglądali się na każdym kroku. Wspólnie z medykami stanowili liczne grono białych, w tym dosyć nietypowych i zróżnicowanych wzrostem, urodą czy też strojem. Codzienny styl ubioru Malgasza jest dosyć ubogi. Brudne bądź poszarpane spodnie oraz koszulka u mężczyzn, niekiedy z jakimś nakryciem głowy. Kobiety zaś noszą koszulkę przepasaną Lambą, czyli chustą służącą za spódnicę bądź suknię, mającą też szereg innych zastosowań w tutejszej kulturze.
- Nadeszła chwila omówienia z Ojcami naszych misyjnych prac na najbliższy czas. Aby je rozpocząć musieliśmy przede wszystkim zakupić farby do malowania sal. Naszym zadaniem było ich odświeżenie, tak, aby dzieci mogły się w nich dobrze czuć. Przystąpiliśmy do pracy i zamalowaliśmy ściany na których widniały malowidła będące źródłem nauczania dzieci, sprawiając tym samym nauczycielkom nie lada kłopot. Nie mogły się przez kilka dni pogodzić z tym faktem i pytały ciągle o prace na ścianach, dzięki którym mogły uczyć dzieci.
Nie potrafiliśmy się z nimi niestety porozumieć i wytłumaczyć naszej koncepcji, gdyż władały jedynie językiem malgaskim. Wiele nam pomógł w tej bardzo ciekawej konwersacji niezastąpiony język ,,migowy”. W połączeniu z łamanymi zdaniami angielsko-francuskimi migowe słowa docierają z wielką siłą, o czym również się przekonaliśmy podczas wszelkich targów ze sprzedawcami na rynku. Panie w jakiś sposób w końcu nas zrozumiały i czekały już tylko na efekty. Poza malowaniem sal zabraliśmy się również za przygotowanie kart edukacyjnych dla dzieci. Pracy było bardzo dużo, niedawno je dopiero dokończyliśmy - opowiada Radek.