Rozpoczynam podróż z miasta Kumluca, które słynie z upraw specjalnej odmiany melona. To południowo-zachodnia Turcja. Po drodze Finike, Demre i Kas. Jadę do Patary, gdzie urodził się św. Mikołaj. Potem Myra, miejsce jego posługi biskupiej.
Pierwszy raz na temat pomysłu zorganizowania orszaku św. Mikołaja w Lublinie usłyszałem pół roku temu. Powiedział mi o nim ks. Piotr Kawałko, proboszcz parafii św. Mikołaja na „Czwartku”. Było lato. Ciepło i zielono. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy ukształtowani przez kulturę masową, która przez lata wtłacza nam, czy chcemy czy nie, obraz Mikołaja w czerwonych portkach, w zimowej czapce z pomponem, powożącego zaprzęgiem reniferów. Tymczasem św. Mikołaj ma więcej wspólnego ze słońcem i wysokimi temperaturami, niż nam się może wydawać.
Gdzie mieszkał św. Mikołaj?
Mimo kalendarzowej jesieni żar leje się z nieba. Pożyczony od Turka za parę euro samochód wydaje przeróżne dźwięki, zwłaszcza przy próbie zmiany biegów. Droga asfaltowa została dosłownie wydarta skałom, jest równa, ale kręta. Od czasu do czasu widać zaciekawione kozice, stojące na kilkudziesięciometrowych półkach skalnych. Rozpoczynam podróż z miasta Kumluca, które słynie z upraw specjalnej odmiany melona. To południowo-zachodnia Turcja. Po drodze Finike, Demre i Kas. Po kilku godzinach jazdy trzęsącym się samochodem docieram do Patary, czyli miejsca narodzin św. Mikołaja, biskupa i cudotwórcy. Było to w starożytności potężne miasto. Jego ruiny ciągną się na przestrzeni kilku kilometrów. Był to znany i ceniony ośrodek portowy, który przyciągał nie tylko kupców, ale także pielgrzymów do wyroczni Apollina. Pośród starożytnych bloków skalnych, obok amfiteatru i łuku triumfalnego z czasów rzymskich, miejscowa ludność pasie owce i kozy. Zwierzęta szukają trawy obok pozostałości po termach zbudowanych przez Wespazjana. W ostatnim czasie Turcy rozpoczęli prace konserwatorskie na terenie starożytnej Patary. Miejsce narodzin św. Mikołaja zostanie więc zachowane.
Komin i worek z prezentami
Mikołaj urodził się ok. roku 270 w Patarze, która leży w południowo-zachodniej Anatolii, w Turcji. Według podań miał bogatych rodziców - prawdopodobnie byli kupcami. Po ich śmierci podzielił się spadkiem z najbardziej potrzebującymi. Nie wiemy, czy rodzice Mikołaja byli chrześcijanami, czy on sam jako dorosły człowiek przyjął wiarę w Chrystusa. Patara leżała na starożytnym szlaku handlowym, dzięki czemu przez miasto przewijali się także ówcześni misjonarze. Wiadomo, że mieszkańcy położonej ok. 70 km na wschód Myry wybrali Mikołaja na swego biskupa. Zmarł najprawdopodobniej w 352 roku. Zasłynął wieloma cudami. Tradycja podaje, że dzięki modlitwie ocalił zagrożonych śmiercią żeglarzy i miasto od epidemii głodu. Ale w historii Mikołaja pojawia się także komin i worek z prezentami. Jedno z podań mówi, że pewien człowiek w związku z zadłużeniem chciał sprzedać w niewolę swoje córki, by tak spłacić dług. Mikołaj miał wrzucić worek z pieniędzmi potrzebnymi do spłaty długu przez komin lub przez otwór w dachu. Tak uratował owe kobiety.
Nieprzydatne sanie
Jadę wreszcie do Myry, miasta, w którym posługę biskupią pełnił św. Mikołaj. Liczę na to, że zobaczę coś więcej niż tylko pozostałości dawnych budowli. Docieram do Demre, bo to na jego obrzeżach znajduje się to starożytne miasto Licyjskie - Myra. Demre jest miastem rolniczym. To zjawisko dla nas zupełnie obce. Większość mieszkańców Turcji żyje w blokach mieszkalnych lub budynkach przypominających bloki, bez względu na to, czy to wieś czy miasto. Dlatego nie powinien nikogo dziwić widok setek tuneli z uprawami położonymi nawet w centrum miasta. Zauważa się tu zupełny brak znaków i oznaczeń. Nie wiadomo, jak dotrzeć do legendarnej Myry. Wchodzę do jednego z wielu zakładów fryzjerskich, niezwykle popularnych w Turcji. Jest gwarno i głośno. Młodzi chłopcy golą brzytwami mężczyzn siedzących wygodnie w fotelach przed lustrami o wątpliwej czystości. Wszyscy krzyczą naraz i cieszą się, jakby przyjechał ktoś bliski. Witam się z nimi i pytam o św. Mikołaja i Myrę. Nikt nie zna angielskiego. Po chwili zjawia się Kadir i tłumaczy przy pomocy rąk i kilku słów, jak dotrzeć do ruin miasta i kościoła św. Mikołaja. - Prosto, prosto potem w lewo i znów w lewo - mówi i szeroko się uśmiecha. Jednak oprócz tuneli, w których rosną ogórki, pomidory i ziemniaki, niczego nie widać. Za samochodem tuman kurzu. Nie ma asfaltu. Trzeba zaufać Kadirowi i jechać dalej. I oto jest Myra. Wiem, że jestem na miejscu, bo dostrzegam stragany z pamiątkami i handlujących. Obok ikon ze świętym poustawiane egzemplarze Koranu w języku niemieckim i rosyjskim. Turyści łażą z miejsca w miejsce. Niewiele informacji o tej miejscowości w przewodnikach. Trafiam na jedyną tutaj tablicę informacyjną. Z dawnej wielkości miasta, w którym posługę duszpasterską pełnił św. Mikołaj, pozostał starożytny amfiteatr oraz grobowce licyjskie, wykute w skałach. Miejscowi inaczej podchodzą do dziedzictwa kultury niż my. Bo i tu, niemal tuż obok wielowiekowych zabytków, ścielą się kolejne liczne tunele z warzywami. Być może ten dystans do historii tłumaczy, dlaczego pozwolono w przeszłości wywieźć z terenu Turcji najcenniejsze skarby starożytnej Troi i Efezu. Myra powstała ok. V w, przed Chrystusem i była jednym z ważniejszych miast Unii Licyjskiej. W czasach panowania rzymskiego miasto było stolicą prowincji. Wiadomo, że w Myrze zatrzymał się także św. Paweł Apostoł. Miasto w VI w. po Chr. doświadczyło powodzi i trzęsień ziemi. Najazdy arabów spowodowały z kolei całkowite wyludnienie się miasta w XI w. Dziś miejsce to odwiedzają najczęściej Niemcy i Rosjanie. Dla tych ostatnich jest to główny patron.
Kościół pośród meczetów
Niezwykłym przeżyciem są odwiedziny kościoła św. Mikołaja, który znajduje się kilkanaście kilometrów od ruin starożytnej Myry. Nieliczni zwiedzający go zastygają, gdy po murach starożytnej świątyni niesie się głos muezina. A kiedyś Eucharystię sprawował tu dla swoich wiernych biskup Mikołaj.