Wokalista Budki Suflera poprowadził wykład dla studentów - bez użycia mikrofonu. Mówił nie tylko o muzyce. K. Cugowski podkreślił, że każdy powinien robić dobrze chociaż jedną rzecz w życiu. Stwierdził, że potrzebna nam edukacja historyczna i tradycja, że emigracja to katastrofa, a Kościół katolicki w Polsce potrzebuje silnego duchowego przywódcy.
Muzyk wszedł do sali wykładowej w marynarce. Powiedział, że namówiła go do tego żona. – Nie będzie to typowy wykład, bo nie mam do tego kwalifikacji ani też nigdy nie miałem takich ambicji, by zostać naukowcem – powiedział na wstępie.
– Kiedyś podczas spotkania plenarnego, gdy byłem senatorem, byłem ubrany swobodnie. Nie działała klimatyzacja i ze wszystkich lał się pot. Jeden z polityków powiedział, że mi zazdrości swobodnego stroju. Odpowiedziałem mu: "A kto ci broni ubrać się tak samo?". Traktowali mnie tam jak odmieńca. Słusznie zresztą – żartował muzyk.
K. Cugowski został przywitany brawami. Większość uczestników spotkania stanowili studenci. Nie zabrakło fanów oraz przedstawicieli środowiska naukowego. Muzyk w ramach Uniwersytetu Otwartego poprowadził wykład na KUL. Wystąpienie dotyczyło wpływu muzyki rockowej na życie i społeczeństwo w naszym kraju. Dzięki pytaniom słuchaczy, muzyk odniósł się do wielu aktualnych tematów społecznych, takich jak emigracja, polityka, edukacja historyczna i miejsce Kościoła w życiu społecznym.
Młodość
– W latach 70. ub. wieku zdawałem na socjologię na KUL. Chwała Bogu, że się nie dostałem, bo byłbym słabym socjologiem, a tak jestem, mam nadzieję, lepszym piosenkarzem – powiedział.
– Z muzyką rockową zetknąłem się w latach 60., jako uczeń szkoły muzycznej. Moi rodzice byli repatriantami ze Wschodu. Gdy się urodziłem, rodzice mieszkali przy ul. Łęczyńskiej w Lublinie. Było to piękne miejsce – nawet milicjanci tam nie przychodzili. Miałem chodzić do szkoły przy ul. Bronowickiej. Mama, po krótkiej analizie środowiskowej, nie chciała, żebym tam chodził i tak trafiłem do szkoły muzycznej – opowiadał.
– W szkole na tapecie była muzyka klasyczna. Nie byłem jej wielkim fanem, w związku z tym rozglądałem się naokoło, czego by tu normalnego posłuchać. Pierwszym koncertem, na jakim byłem w Lublinie, był koncert Czerwono-Czarnych. Było to w takiej drewnianej "budzie" przy ul. Lubartowskiej. Potem zacząłem słuchać muzyki rockowej zagranicznej. Nadal jestem zbieraczem płyt – kontynuował.
– Muzyka rockowa w Polsce w czasie mojej młodości była jednym z segmentów oporu przeciw komunizmowi. W latach 60. w radiu królowały piosenki francuskie, włoskie i – oczywiście – twórczość artystów sowieckich. Była też polska muzyka ludowa. To mnie, jako nastolatka, nie interesowało. O muzyce można się było dowiedzieć czegoś z Radia Luxemburg – wspominał.
– Grałem w szkole na fortepianie i na klarnecie. Rodzice chcieli, żebym był pianistą, ale mi się to nie podobało. Spotkałem potem kolegów, którzy mieli gitary. Nie miał kto śpiewać, więc ja to robiłem. Jest szereg przypadków w życiu. Kiedyś, gdy byliśmy już dość znani, moja nieżyjąca już mama była na naszym koncercie w Sali Kongresowej. Po wystąpieniu skwitowała: "Wiesz, nie sadziłam, że tyle ludzi przychodzi, żeby was słuchać" – opowiadał ze śmiechem muzyk.
Łysi hipisi
Artysta odniósł się także do klimatu lubelskiej uczelni katolickiej w czasach poprzedniego ustroju. – Kiedyś KUL był centrum wolności w PRL. Nie tylko wolności naukowej, ale i kulturalnej. Studenci KUL wyróżniali się od innych bardzo wyraźnie strojem i wyglądem. Można tu było nosić bardzo długie włosy, co też moi koledzy czynili. Gdy do Polski miał przyjechać prezydent Nixon, komuniści wymyślili, że ostrzygą wszystkich odmieńców. Jednego dnia wyłapali wszystkich długowłosych i ostrzygli na zero. Tak też zrobili z naszym nieżyjącym już kolegą i gitarzystą Andrzejem Ziółkowskim, który mieszkał w Świdniku. W pewnym momencie ludzie chodzili ubrani jak hipisi, ale bez włosów. Rozwój muzyki rockowej w Polsce, a za granicą to dwie różne rzeczy. My nie mieliśmy wojny w Wietnamie, mieliśmy za to komunizm. Otoczka ideologiczna tego ruchu w Polsce była dość umiarkowana. Na początku lat 80. komuniści zrobili dodatkowo przemyślany ruch. Pozwolili koncertować. Ale było to sterowane, kontrolowane i pozwoliło ludzi poszufladkować – wyjaśniał prelegent.
Polityka
Zapytany o Pawła Kukiza i jego sukces wyborczy, odpowiedział, że bardzo mu kibicuje, bo to szansa na "odbetonowanie" polskiej sceny politycznej. Zaznaczył przy tym, że nie wiadomo jednak, w jakim kierunku pójdzie ten ruch społeczny i to jest poważna niewiadoma.
– Nie uważam, że bycie muzykiem czy malarzem jest w polityce czymś gorszym od bycia słabym historykiem. Elektorat, który wsparł Pawła Kukiza, jest płynny, niestały. Nie wiadomo, co ten elektorat zrobi na jesieni. Jednocześnie propozycje Kukiza nie są antidotum na całe zło – powiedział K. Cugowski.
Muzyk zaznaczył, że programowo najbliżej mu do PiS, jednak problem dla niego stanowią niektóre osoby należące do tego środowiska politycznego. Zaznaczył natomiast, że nowy prezydent może być szansą na zmiany, zwłaszcza w dziedzinie scalania naszego społeczeństwa. Zdaniem K. Cugowskiego, zmarnowana szansa na koalicję PO-PiS z 2005 r. spowodowała poważny rozłam nie tylko w polityce, ale i w społeczeństwie.
– Zawsze mówiłem moim synom, że zawód jest nieważny. Podstawą jest to, żeby byli w czymś dobrzy. Żadne rządowe programy i dotacje unijne tego nie załatwią. Załatwi to tylko wasze wnętrze, wasz potencjał i to, co będziecie potrafili dobrze zrobić. Nie jest tak, że Małysz stawał na rozbiegu i sam leciał. My w Polsce mamy taki styl, że uważamy, że gdyby dać nam narty, to wszyscy byśmy tak samo dobrze skakali, bo znamy się na wszystkim – wyjaśniał słuchaczom. – Mamy absolutny brak poszanowania cudzych umiejętności. Umiejętności nabywa się nie z powietrza, trzeba zapracować na to. Kiedy zaczynałem, było mi tak samo ciężko. Teraz jest lżej, ale musiałem być pracowity i uparty.