- Raz zapytaliśmy matkę zmarłego młodego mężczyzny o jego wolę. Nic nie wiedziała. Po godzinie zadzwoniła i powiedziała, że po rozmowach z przyjaciółmi syna jest pewna, że chciałby oddać swoje narządy - opowiada transplantolog.
Zdaniem prof. Rudzkiego, w środowisku lubelskim powinno dojść przynajmniej do zwiększenia liczby dawców, którzy umierają w mechanizmie śmierci mózgu. - Ale trzeba najpierw doprowadzić do współpracy lekarzy, którzy mają do czynienia z takimi pacjentami. Wtedy dopiero można podejmować kolejne kroki - dodaje.
Wiele osób i środowisk niestety wprowadza wiele zamieszania i niepokoju w kwestii kryterium śmierci mózgowej. Najczęściej przywoływane są tu przykłady osób znajdujących się w tzw. śpiączce, a taki stan pacjentów nie podlega przecież procedurze rozpoznania mechanizmu śmierci mózgu.
- My mamy rozpoznać nie stopień choroby pacjenta, ale stwierdzić, czy on żyje czy też nie. To że chory jest w ciężkim stanie nie oznacza, że zawsze są podstawy do rozpoznawania śmierci mózgu. Lekarz orientuje się, czy ma do czynienia z pacjentem po ciężkim urazie, który nie prezentuje cech śmierci osobniczej. Jeżeli stwierdzi na podstawie badań, że człowiek nie żyje, podpisuje odpowiedni protokół i zgłasza to do koordynatora. Ten organizuje badanie komisyjne, które jest powtarzane w trybie określonym ustawą i odpowiednimi instrukcjami. Badanie w kierunku śmierci mózgu dokonywane jest w przypadku poważnych obrażeń lub w przypadku, gdy dochodzi do krwotoku wewnętrznego po pęknięciu tętniaka - tłumaczy transplantolog.