Wyruszył z progu własnego domu w Lublinie. Do celu dotarł po czterech miesiącach pielgrzymowania. Doszedł aż "na krańce" ziemi, tak jak średniowieczni pielgrzymi - do Cape Finisterre.
Na drodze do Santiago jest inaczej niż na pielgrzymce na Jasną Górę. Trzeba się zmierzyć z samotnością i milczeniem. Duchowy wymiar pielgrzymki nie jest zorganizowany, nikt nie proponuje różańca czy koronki, nikt nie wygłasza konferencji. Pielgrzym sam musi zadbać o trasę pielgrzymki, swoje zdrowie, wyżywienie, nocleg, a do tego postarać się nadać wędrówce charakter rekolekcji.
Dochodząc do granicy francusko-hiszpańskiej Zbigniew Ściubak nie był zdecydowany na to, którą trasę do Santiago de Compostela wybrać: Camino Frances, czyli szlak najbardziej popularny i najbardziej przyjazny pielgrzymom ze względu na liczne przydrożne schroniska czy też wiodący przez tereny górzyste i wzdłuż wybrzeża Atlantyku - Camino del Norte, gdzie wysiłek fizyczny ciągłych podejść pod górę, doświadczenie częstego deszczu i wiatru -rekompensują piękne widoki na ocean rozbijający się o stromy brzeg. Na jednym z noclegów spotkał Kanadyjczyka, który radził, by za pierwszym razem wybrać drogę francuską, mówił, że jest łatwiejsza i że decyduje się na nią 95 procent pielgrzymów, którzy do Santiago zdążają po raz pierwszy. - Mnie nie przekonał argument, że tak robi większość. Dla mnie był to główny argument, by wybrać tę drugą drogę, mniej popularną.
Ostatni etap przeszedł jak na skrzydłach – 45 kilometrów pokonał bez żadnego przystanku. W Santiago modlił się na Mszy św. przy grobie Apostoła. Udało mu się zobaczyć słynne kadzidło – Botafumeiro. Ten największy na świecie trybularz, mierzący ponad półtora metra wysokości i, gdy jest napełniony węglem i kadzidłem, waży około stu kilogramów. Dziś to atrakcja dla turystów i pielgrzymów, dawniej Botafumeiro wydzielając mocną ziołową woń pomagało uniknąć epidemii oraz zniwelować odór brudnych i przepoconych ubrań czy butów, jaki unosił się w kościele za sprawą tysięcy pieszych pielgrzymów. Wzorem starych pielgrzymów Zbigniew nie skończył wędrówki w Santiago, ale po trzech dniach marszu dotarł sanktuarium Matki Bożej w Muxia, a po jeszcze jednym dniu do Przylądka Finisterre.
Pątnicy w średniowieczu wierzyli, że to najdalej wysunięty skrawek Europy. Tam, nad brzegiem oceanu zostawiali buty i palili swoje pielgrzymie szaty – na znak nawrócenia i nowego życia, które rozpoczynają. Stamtąd brali muszlę, która po dziś dzień jest symbolem drogi św. Jakuba.
- Podczas podróży powrotnej pewien pasażer w samolocie mnie zapytał: - I co, odmieniony? A ja mu odpowiedziałem, że spokojniejszy. Ja wróciłem spokojniejszy, niewiadomego nie przyjmuję już z napięciem, nie lękam się o sprawy, o które dawniej się mocno niepokoiłem. Jeżeli się prawdziwe szuka Boga, także na tej drodze, to się Go znajduje. I wtedy Camino de Santiago spełnia swoją rolę – podsumowuje pielgrzym.