I tak guzik zobaczycie, bo przy każdym ważniejszym dziele kłębi się grupa fotografów ajfonowych, którzy dzieła sztuki uwieczniają równie chętnie jak swoje posiłki, buty na różnych podłożach i lustra w publicznych toaletach. Ale to jeszcze nic.
Druga grupa zdecydowanie bardziej potrafi uprzykrzyć życie. Jedną z jej wad jest to, że pojawia się zwykle zupełnie znienacka i potrafi w kilka sekund zamienić w piekło nawet najbardziej zaciszne i ustronne polanki. Znacie ten obrazek? Wychodzicie z samochodu, przeciągacie się, by rozruszać stare kości. Toczycie rozanielonym wzrokiem po malowniczej okolicy. Wszędzie pachnie upragnionym urlopem, a tam, hen hen, w oddali, majaczy się upragniony ToiToiek. W kolejce do kasy tylko kilka osób, szum drzew, ptaków śpiew... I w tym momencie zaczyna się apokalipsa.
Na parking wjeżdża olbrzymi autokar, a w nim cała chmara dzieci poprzysysanych do szyb jak glonojady. Gdy tylko kolos staje, wybucha bomba wrzasków, pisków, przepychań, ganiań się. Wokół małych wczasowiczów uwijają się panie Syzyfki – wychowawczynie, próbujące choć odrobinkę okiełznać zamieszanie. Ale i tak w jednej chwili wszystkie kolejki (w tym ta najważniejsza, do toalety) zasilone zostają ogromnymi posiłkami – dzieciakami jak z kserokopiarki. Każde ma na głowie kaszkiet, w pasie obwiązaną bluzę, na plecach plecaczek z toną kolorowych breloczków, a w ręce tłustą od masła kanapkę i kabanosa. A ty czujesz, jak trafia cię grom z jasnego nieba.