Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Cuda pilnie potrzebne. Świadectwo studenta z Uzbekistanu

Olek miał marzenie, by studiować. Kiedy o tym mówił, wszyscy stukali się w głowę. W Uzbekistanie, skąd pochodzi, na studia stać nielicznych. - Pan Bóg miał jednak dla mnie niesamowity plan - przyznaje chłopak

Angren rodzinne miasto Aleksandra Iwanova leży 100 km od Taszkientu. Żeby tam się dostać trzeba dwie godziny jechać autobusem. Dlatego, gdy powiedział któregoś dnia swojej mamie, że wybiera się do kościoła, a najbliższy był w Taszkiencie, popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Brat stukał się w czoło dając wymowie do zrozumienia, że Olkowi pomieszało się w głowie. W końcu mama machnęła ręką i skwitowała „młody jest, przejdzie mu”.

- Wtedy sam nie wiedziałem dlaczego jest we mnie tyle uporu, by przyjąć zaproszenie koleżanki z klasy, która od dłuższego czasu namawiała mnie bym pojechał z nią do katolickiego kościoła - opowiada.

Dla większości Uzbeków chrześcijaństwo jest czymś nieznanym. Większość mieszkańców to muzułmanie, jest duża część niewierzących i nie przyznających się do żadnej religii i niewielki procent chrześcijan.

- W Angren na ulicy czasem pojawiali się świadkowie Jehowy zaczepiając ludzi na ulicy. Większość zaczepionych nie miała zielonego pojęcia o chrześcijaństwie i o tym, że są różne sekty, które z chrześcijaństwem można pomylić. Moja mama miała kilkakrotnie styczność ze świadkami Jehowy i uważała, że mój pomysł by udać się do kościoła katolickiego jest szalony - mówi Olek.

Wbrew wszystkiemu i wszystkim do kościoła pojechał. - To była parafia prowadzona przez ojców franciszkanów, gdzie akurat odbywały się rekolekcje dla młodzieży. Słuchałem tego, co mówiono i dużo o tym myślałem. Miałem 16 lat, trudny charakter, bywałem agresywny. Wielu moich kolegów miało już kartoteki policyjne za różne rozboje i ja byłem na dobrej drodze by do nich dołączyć. W kościele usłyszałem co Bogu, który mnie kocha i jest moim ojcem. To był szok, bo ja nie znałem swego ojca. Wychowywała nas mama, która jest Koreanką i nie wyznaje żadnej religii - daje świadectwo Aleksander.

Jako młody chłopak zadawał mamie dużo pytań związanych z sensem życia i śmierci. - Pytałem ją co się z nami dzieje jak umieramy. Mama odpowiadała, że nic, że po prostu znikamy. Nie chciałem w to wierzyć, wydawało mi się, że to niemożliwe. W kościele usłyszałem o Jezusie, o Jego śmierci i zmartwychwstaniu i o tym, że jest niebo, do którego można się dostać. Doznałem nieopisanej ulgi, spokoju i radości - mówi.

Od tamtej pory co niedziela wstawał o świcie, wsiadał w autobus i jechał do kościoła do Taszkientu, gdzie się modlił i z młodymi podobnymi do siebie tworzył wspólnotę. Jezus stał mu się tak bardzo bliski, że zapragnął przyjąć chrzest. Przygotowania do takiej uroczystości miały trwać 3 lata.

- Franciszkanie pochodzili z Polski. Uczyli więc nas po polsku różnych modlitw, a dla chętnych w wakacje organizowali szkołę języka polskiego. Wiedziałem, że mój pradziadek był Polakiem zesłanym na Sybir. Żadnych więcej wiadomości nie mieliśmy, bo i z ojcem kontaktu nie było, ale ten fakt sprawiał, że Polska stawała mi się jeszcze bliższa, nie tylko z powodu księży, którzy pochodzili z Polski, ale i z powodu moich korzeni – opowiada.

Wraz ze spotkaniem Jezusa zmieniło się życie Olka. Nie chciał, jak wielu jego rówieśników wejść w konflikt z prawem, chwytać się dorywczych prac i doświadczać braku stałego zajęcia.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy