Z pokorą musiałem stwierdzić, że za Bugiem ludzie wierzący i duchowni przeżyli dramat okrutnych cierpień, których my w Polsce nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Kościół białoruski to Kościół wielu męczenników. Od nich powinniśmy się uczyć wierności Chrystusowi.
Ks. prałat Sławomir Laskowski mówi o święceniach przyjętych z rąk Jana Pawła II, pracy misyjnej na Białorusi, męczeństwie, wielkiej wierze ludzi tworzących Kościół w Homlu i o tym, że Bóg słyszy głos tych, którzy Go wzywają.
Ks. Rafał Pastwa: Wyszedł Ksiądz niejako spod ręki papieża…
Ks. prał. Sławomir Laskowski: Zostałem wyświęcony 9 czerwca 1987 r. przez papieża Jana Pawła II w Lublinie.
Co Ksiądz czuł, gdy okazało się, że spośród tak wielu kandydatów właśnie diakon Sławomir Laskowski został wybrany do grona tych, których wyświęci na prezbiterów papież?
Byłem dziekanem seminaryjnym; myślę, że to był jakiś ważny punkt do wyboru. Innych nie widziałem (śmiech), bo było wielu kolegów zdolniejszych i pewnie bardziej pobożnych.
A na Czubach, w dniu święceń, jakie towarzyszyły Księdzu uczucia?
Zdawałem sobie sprawę z doniosłości tego wydarzenia pośród milionowego tłumu. Przeżyłem to wydarzenie spokojnie, ale głęboko. Papież wprowadzał atmosferę spokoju.
Pamięta Ksiądz jego słowa z tamtego dnia?
Tak, przede wszystkim to, że zostaliśmy wybrani i powołani do tego, żeby być blisko ludzi, dla nich. Te słowa były dla mnie najważniejsze i dlatego je zapamiętałem. Poza tym ten jego spokój… Gdy wkładał ręce na każdego z na, robił to powoli, z wielkim namaszczeniem. Czuło się tę asystencję Ducha Świętego. Do dzisiaj mam głęboką świadomość wierności Kościołowi i nauczaniu papieży.
Minęło od tamtych wydarzeń wiele lat. Jak bardzo zmienił się kościół zdaniem Księdza?
Trzeba powiedzieć, że w wielu parafiach brakuje ludzi młodych. Dlaczego tak jest, to trudne pytanie. W niektórych parafiach młodzi jednak są. Poza tym ludzie są bardziej wymagający, także dla księży – ten aspekt ma akurat walor pozytywny. Dostrzega się również większą świadomość bycia Kościołem, a więc odchodzimy od modelu klerykalnego na rzecz modelu autentycznej wspólnoty, gdzie duchowny dostrzega różne charyzmaty osób świeckich, bez których nie jest dziś możliwa ewangelizacja. Koniecznością jest zaangażowanie świeckich, nadanie im dynamizmu misyjnego.
Dzisiaj papieżem jest Franciszek, papież z dalekiego kraju. Nie wszyscy go słuchają tak jak Jana Pawła II…
Czasami media wyłapują pojedyncze zdania i robią z nich sensację, a ja powtarzam, że trzeba papieża Franciszka słuchać i interpretować w całości. Dlatego nie mam problemu z przyjmowaniem jego nauki i myślenia. Dzisiaj pewnie bardzo trudno jest być papieżem.
Zanim wyruszymy w podróż na Wschód i z powrotem, zatrzymajmy się jeszcze chwilę u początków powołania.
Moja rodzinna parafia nosi wezwanie Podwyższenia Krzyża Świętego w Tczewie. Moi rodzice pochodzą z Wołynia, dzisiaj to Ukraina. Spotkali się w Gdańsku, tam też się urodziłem. Pierwsze myśli o kapłaństwie miałem w wieku kilkunastu lat. Potem je zatraciłem, w technikum już nie myślałem o tym powołaniu. Potem rozpocząłem studia na Akademii Rolniczej w Lublinie. Ale podczas strajków studenckich w 1981 r. przyszła ekipa ks. Blachnickiego. Przyszli z ewangelizacją – młodzi dla młodych. To był przełom. Otworzyłem swoje serce i dokonałem wyboru, postanowiłem żyć dla Chrystusa. Wtedy pojawiło się pytanie podstawowe – co jest Jego wolą. Bo ja miałem swój plan – chciałem być inżynierem i chciałem założyć rodzinę. Wrócił głos powołania do kapłaństwa, to był drugi rok studiów. Pomógł mi w rozeznaniu jezuita o. Zygmunt Kwiatkowski z duszpasterstwa akademickiego KUL, bo po strajkach zorganizowaliśmy się właśnie w tamtej przestrzeni.