W małżeństwie Bożenki i Zbyszka źle się działo. Do tego oboje nie mieli pracy i coraz trudniej było się dogadać. Po ludzku wydawało się, że są bez szans. Wtedy doświadczyli, jak Pan Bóg pochyla się nad takimi słabymi ludźmi.
Na zakończenie rekolekcji była możliwość odbycia spowiedzi z całego życia. – Ustawiłem się w kolejce. Czekałem i dziwiłem się, że tak długo ludzie się spowiadają. Myślałem, ile czasu można mówić swoje grzechy. W końcu przyszła kolej na mnie. Wchodzę, a tam w pokoju zamiast konfesjonału, stół z dwoma krzesłami, chusteczki i młody zakonnik. Przeraziłem się. Ksiądz spojrzał na mnie i powiedział: „Bracie mając 16 lat zacząłem robić meble, kasa płynęła strumieniami. Samochody, dyskoteki i dziewczyny były moje. Pieniądze dawały duże możliwości i doświadczenia. Potem przyszło wojsko, w którym też różne straszne rzeczy się działy, a potem znalazł mnie Pan Bóg. Widzisz więc, że jestem przygotowany na to, co mi powiesz”. Jak on mi tak szczerze, to ja mu też o sobie prawie godzinę mówiłem. Dobrze, że były te chusteczki, bo płakaliśmy obaj jak bobry. To było tak głębokie doświadczenie Bożego Miłosierdzia, że powaliło mnie z nóg. Chciałem jeszcze więcej takiego pokoju jak spłynął na mnie – mówi Zbyszek.
Małżeńskie relacje zaczynały się poprawiać, choć trzeba było czasu, by nauczyć się być ze sobą inaczej niż dotychczas. Gorzej było z relacjami z dziećmi.
– Z pracą wciąż było słabo. Udało mi się na wakacje załatwić sobie pracę w Szwajcarii. Pewien Polak miał tam swego brata, który potrzebował sezonowych robotników. Zapytałem go, czy mogę przyjechać z synem, który będzie mi pomagał, a przy okazji spędzimy razem trochę czasu. Zgodził się. Pożyczyłem w Polsce 20 franków, kupiliśmy bilety na autobus do Genewy, Bożenka zrobiła nam prowiant na drogę i jedziemy. Mój 15 letni wtedy syn do Wrocławia zdążył zjeść wszystko co żona zrobiła dla nas dwóch na całą drogę. Autobus staje na postój, a mój syn mówi „tata, głodny jestem”. Mi włos zjeżył się na głowie, bo nie mam ani złotówki, jedynie te franki, które miały być na czarną godzinę, jakby w Genewie trzeba było zadzwonić. Poszedłem do kantoru we Wrocławiu rozmieniłem franki na dwie dziesiątki, jedną wymieniłem na złotówki, dałem synowi by poszedł do sklepu, kupił sobie co chce by do Genewy mu wystarczyło. Ja na głodnego siedzę w autobusie i ogarnia mnie rozpacz. Jadę z synem do obcego kraju, bez grosza, mam tylko numer telefonu faceta u którego mamy pracować, a co będzie jak on po nas nie wyjedzie? Płakać mi się chce, trzymam się tylko dlatego, że syn siedzi obok. Wołam w rozpaczy „Boże ratuj, ojcze Pio pomóż”. Nagle czuję pod żebrami takiego kuksańca, tak bolesnego, że zrywam się na nogi z fotela autobusu, patrzę przez przednią szybę i widzę, że przed nami jedzie TIR, który na tylnich drzwiach na całą wielkość naczepy ma namalowanego ojca Pio. Od razu przypominają mi się czytane świadectwa ludzi, którzy modlili się do niego, że w nadzwyczajnych sprawach o. Pio daje kuksańca w bok dla opamiętania. Spływa na mnie ulga i spokój. Jedziemy do Szwajcarii spokojnie, na miejscu czeka nasz pracodawca, który daje nam nie tylko zarobić pieniądze, ale i zaprzyjaźnia się z nami. Kiedy uświadamiam sobie te sytuacje czuję się porażony Miłosierdziem – mówi Zbyszek.