Nie udało się zniwelować różnic ekonomicznych za pomocą środków unijnych, które się kończą – a ich efektywność jest poddawana w wątpliwość. Czy są inne sposoby na podniesienie statusu gorzej sytuowanych regionów?
Prof. Artur Paździor z Wydziału Zarządzania Politechniki Lubelskiej i członek Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego mówi o złym ukierunkowaniu młodzieży, rozziewie gospodarczym między Polską wschodnią i zachodnią oraz o braku wyspecjalizowanych pracowników na rynku pracy i małych przedsiębiorcach.
Ks. Rafał Pastwa: Czy to w ogóle możliwe, aby połączyć rzeczywistość finansów i wartości?
Prof. Artur Paździor: Z perspektywy zarówno naukowej jak i biznesowej wydaje się, że jest to do pogodzenia. Oczywiście nie jest to rzeczą łatwą, prostą i przyjemną integrowanie tak różnych i odmiennych elementów jak ekspansja biznesowa, nastawienie na zyski z etyką biznesu. Moje obserwacje z rynku biznesowego wskazują, że wielu przedsiębiorców, także tych lubelskich, charakteryzuje się wysokim stopniem etyki, co nie uniemożliwia im realizowania celów stricte biznesowych.
W czym przejawia się ta etyka?
Przede wszystkim w nastawieniu do swoich pracowników – odeszliśmy już od tego nurtu, który ukazywał pracodawcę jako krwiopijcę i wyzyskiwacza, tzw. cwanego prywaciarza, którego obraz był rozpowszechniany przez lata komunizmu. Rzeczywiście, wielu lubelskich przedsiębiorców zaczyna dostrzegać potrzeby pracowników, zarówno finansowe jak i zdrowotne, oferując pakiety medyczne. To, co mnie osobiście buduje, to istnienie małych, nieznanych szerszemu gronu perełek biznesowych, gdzie średnie wynagrodzenie pracowników jest wyższe o kilkadziesiąt procent niż średnie wynagrodzenie w gospodarce narodowej. Są takie firmy i dobrze funkcjonują, mimo, że nie są tak znane, jak duże przedsiębiorstwa z kapitałem zagranicznym.
Z czego to wynika, że konkretne małe firmy stać na coś takiego?
Wynika to z dwóch przyczyn. Pierwsza sprawa, to wartości wrodzone bądź nabyte przez pracodawcę, innymi słowy - ta etyka musi się skądś wziąć. Jeśli nie ma się skąd wziąć – to weźmie się z tego, co oferuje rynek. A, że obecnie mamy rynek pracownika, a nie pracodawcy – chcąc nie chcąc nasi lubelscy przedsiębiorcy muszą płacić więcej swoim pracownikom, ponieważ na rynku brakuje nie tylko wykwalifikowanych pracowników, ale także wielu pracowników działalności podstawowej.
Jak to rozumieć, skoro niemal na każdym kroku słychać o tym, że ludzie po studiach nie mają pracy?
Spotykając się z pracodawcami, słyszę z kolei, że nie ma pracowników. Czy to w budownictwie, w sektorze IT, w sektorze finansowym także zaczyna brakować pracowników.
Nawet na Lubelszczyźnie?
Tak. Wystarczy nadmienić, że chociażby w samej Warszawie stopa bezrobocia oscyluje na poziomie 2,2 proc. W Poznaniu to już tylko ok. 1,5 proc. W Lublinie to poziom ok. 6,5 proc., a jeszcze kilkanaście lat temu było to ponad 15 proc.
Z czego wynika to zmniejszenie bezrobocia i zapotrzebowanie na pracownika w szerszym kontekście?
Z dwóch rzeczy. Pierwszą sprawą jest popyt globalny i tendencje w gospodarce globalnej, który w ostatnich dwóch latach uległ znacznej poprawie. Drugi powód to exodus naszych pracowników do krajów Europy Zachodniej. Konsekwencją tego jest relatywnie niewielka podaż siły roboczej w Polsce, a także złe ukierunkowanie młodych ludzi. To nastawienie realizowane kilkanaście lat temu polegające na tym, by na siłę zwiększać liczbę absolwentów szkół wyższych. Szybko okazało się, że luka braku wyspecjalizowanych osób po studiach została zasypana, choć nie w każdym obszarze, natomiast bardzo często brakuje pracowników do prac podstawowych, na przykład w przemyśle.
Ale utarło się w naszym społeczeństwie, że chodzenie do pracy w białym kołnierzyku oznacza wyższy status i prestiż niż chodzenie w kombinezonie.
To się wzięło z sytuacji, która miała miejsce na rynku pracy w Polsce na początku lat 90-tych ubiegłego wieku, podczas transformacji ustrojowej.
Każdy chciał być dyrektorem lub prezesem.
Tak. I rzeczywiście te drogi kariery były bardzo krótkie. Wystarczyło skończyć ekonomię, zarządzanie, finanse i po kilku latach zostawało się nawet członkiem zarządu dużej grupy kapitałowej. Obecnie ta ścieżka znacznie bardziej się wydłużyła, rynek się nasycił specjalistami z wielu obszarów. Natomiast są kierunki studiów, mówię tu zwłaszcza o kierunkach czysto humanistycznych, gdzie uzyskanie dobrze płatnej pracy po studiach graniczy z cudem, jeśli nie jest to praca w sektorze publicznym. Natomiast są zawody, o czym wspomniał Ksiądz Redaktor, takie jak murarz, tynkarz, ślusarz – gdzie dobry specjalista zarabia często więcej niż profesor akademicki.
Powiedział Pan Profesor o złym ukierunkowaniu młodzieży. Co radziłby Pan uczniom szkoły średniej lub początkującym studentom? Na czym się koncentrować?
Najważniejsze nie jest nawet to, by być wybitnym studentem, ale by być przeciętnym studentem dobrego kierunku, dobrego czyli konkretnego, który daje dobry zawód i który w najbliższym czasie będzie miał wzięcie na rynku pracy. Mówię tu głównie o studiach medycznych, o studiach z elementami finansów, inżynierskich.
To mogłyby rozwiązać wyższe szkoły zawodowe. Czy nie potrzeba jednak dobrych humanistów, którzy przejdą przez uniwersytet, z klasycznym wykształceniem?
To jest potężny problem. Zdecydowanie potrzeba humanistów, aby złagodzić nieco i zetrzeć „szorstkie kanty” w relacjach biznesowych. Ale pojawia się pytanie innego rodzaju. Powinniśmy raczej zapytać czy humaniści są potrzebni w takiej liczbie? Pewnie nie. Problem jest generalnie z funkcjonowaniem szkolnictwa wyższego. Potrzeba odpowiedniej synergii. System szkolnictwa wyższego powinien integrować naukę czysto teoretyczną, również w nurcie humanistycznym, z realnymi potrzebami gospodarki. Żaden kierunek studiów nie powinien abstrahować od tego, co się dzieje w obiegu gospodarczym.