Odkąd pamięta, była bogata. Jej rodzina miała ogromny majątek, a kiedy wyszła za mąż za Amerykanina kubańskiego pochodzenia, stała się jeszcze bogatsza. Potem straciła wszystko. Maria Vadia była gościem w Lublinie.
Jeździ z posługą modlitwy po całym świecie. Wielokrotnie odwiedzała też Polskę. Ostatnio gościła w Lublinie, w parafii św. Jadwigi, gdzie służyła modlitwą i dzieliła się świadectwem. Maria Vadia, znana charyzmatyczka ze Stanów Zjednoczonych, wie, że największe bogactwo jest niczym bez Boga. Przypominamy jej świadectwo.
Dużo podróżowaliśmy, mieliśmy domy, samochody, wielkie łodzie, średnie łodzie, małe łódki. Sądziłam, że jestem dobrą katoliczką. Chodziłam do kościoła, dawałam na tacę. Myślałam, że w moim życiu jest wszystko w porządku. Tak było do czasu, kiedy moja starsza siostra spotkała Jezusa i została napełniona Duchem Świętym. Jezus stał się dla niej kimś rzeczywistym. Przybiegła do mnie, wołając „znalazłam Jezusa!”. Myślałam, że jest z nią coś nie tak. Mówiła, że ja jestem w środku zgniła, że mam tylko zewnętrzną piękną otoczkę - opowiadała Maria. Dziś jest siostrze wdzięczna, że podzieliła się z nią świadectwem.
- Słyszałam, co mówi, ale nie rozumiałam tego. Ona cały czas ze swymi przyjaciółmi modliła się za mnie. Nie wiedziałam o tym, ale w moim życiu zaczęła pojawiać się pustka. Patrzyłam na swój wielki dom, na pieniądze, na czwórkę pięknych dzieci, męża i czułam pustkę. Płakałam, myśląc, że brakuje mi czegoś co daje sens - opowiada.
W 1987 roku do Stanów przyjechał papież Jan Paweł II. Maria dostała od męża bilet, by iść na spotkanie.
- Pomyślałam, że pójdę, bo bardzo go lubię - mówi. Spotkanie było na wielkiej otwartej przestrzeni. Nagle zaczął padać tropikalny deszcz, rozpętała się burza, biły pioruny. Musiała wracać do domu. - Wtedy stało się coś niesamowitego. Czułam, że wraz z tym deszczem, napełniam się jakimś nowym uczuciem miłości do Pana Boga i długa lista osób, których nienawidziłam, zmienia się w listę ludzi, którym przebaczam i zaczynam ich kochać - mówi.
- Opowiedziałam o tym mojej przyjaciółce, która zaprosiła mnie na spotkanie grupy charyzmatycznej. Nie wiedziałam, co to jest. Przyjaciółka powiedziała mi tylko, że to grupa osób, które idą za Jezusem i starają się żyć jak chrześcijanie w pierwotnym kościele. Poszłam. Gdybyście mogli mnie wtedy zobaczyć... Moja minispódniczka, wysokie obcasy, mnóstwo bransoletek, włosy sterczące. Wyglądałam jak kogut, choć wydawało mi się, że wyglądam świetnie. Przekroczyłam próg tej wspólnoty i zaniemówiłam. Zobaczyłam ludzi, kobiety i mężczyzn, którzy mówią: „Jezu, kocham Cię, jesteś Panem mojego życia”, spontanicznie płynęła z nich modlitwa. Mężczyźni w mojej rodzinie mówili tylko o pieniądzach, a tu nie wstydzili się mówić o Bogu i do Boga. Po raz pierwszy wtedy zobaczyłam też szczęśliwych katolików, a byłam przyzwyczajona do smutnych katolików. Przysłuchiwałam się im, kiedy modlili się w jakimś dziwnym języku. Nie był to angielski ani hiszpański. Później zaczęli śpiewać. Były to najpiękniejsze dźwięki, jakie kiedykolwiek słyszałam. Okazało się, że to dar języków. Byłam tak dotknięta tym, co usłyszałam, że po raz pierwszy w życiu zaczęłam rozmawiać z Panem Bogiem. Powiedziałam: „Boże jeśli mam iść za Tobą, muszę być jak ci ludzie, nie mogę mieć jednej stopy tu, a drugiej tam” opowiadała.