Odkąd pamięta, była bogata. Jej rodzina miała ogromny majątek, a kiedy wyszła za mąż za Amerykanina kubańskiego pochodzenia, stała się jeszcze bogatsza. Potem straciła wszystko. Maria Vadia była gościem w Lublinie.
Zaproponowano jej udział w seminarium odnowy w Duchu Świętym. Były to trzy dni rekolekcji. Wtedy zrozumiała to, co siostra próbowała jej przekazać od siedmiu lat.
- Powiedziałam: „Jezu oddaję ci moje życie i czyń ze mną, co tylko zechcesz”. To nie tylko słowa, ale czułam, że właśnie tak chcę żyć. Na koniec ludzie położyli na mnie ręce i modlili się. Wtedy zostałam napełniona Duchem Świętym. Zostało obudzone we mnie coś, co było uśpione. Jezus stał się dla mnie rzeczywisty. Czułam, jakbym odzyskała wzrok, jakbym w końcu dotarła do domu; życie odzyskało sens. Jadę do mojej rodziny podzielić się tą radością i sądzę, że mój maż będzie bardzo szczęśliwy z tego powodu. Wchodzę do domu, biegnę do niego, by mu powiedzieć o tym, co mi się przydarzyło. Zaczynam opowiadać, a on mi na to: przestań, nie chcę tego słuchać, nie interesuje mnie to, chyba zwariowałaś - wspominała.
Kiedy oddała życie Jezusowi, wielu przyjaciół ją odrzuciło. Znalazła jednak w Biblii fragment, że jeśli z powodu Jezusa ludzie będą was prześladować - cieszcie się i radujcie bo wasza nagroda jest w niebie.
- Otrzymałam wtedy radość nadprzyrodzoną. Uczyłam się błogosławić ludziom, którzy mnie wyśmiewali i odrzucali. Miałam głód Biblii. Czytałam ją w każdej wolnej chwili. Płakałam przy tym z radości i byłam zachwycona tymi wszystkimi obietnicami, które Bóg dał ludziom. Patrzyłam na moją rodzinę i przyjaciół i myślałam, że większość z nich jest zgubiona - jak ja wcześniej i trzeba im koniecznie pomóc.
Podczas modlitwy powiedziano Marii, że otrzymuje dar uzdrawiania.
- Zaczęłam kłaść ręce na moje dzieci i modliłam się, a opuszczała je gorączka, ustępował ból brzucha czy głowy - opowiada. - Mieliśmy w domu psa. Któregoś dnia pies zachorował. Mój syn przyszedł i powiedział mi o tym, więc zaproponowałam, że pojedziemy do weterynarza. Na to on: mamo, po co? Połóżmy ręce na psa i poprosimy w imię Jezusa, by piesek wyzdrowiał. Tak zrobiliśmy i po jakichś dwóch minutach pies wyzdrowiał. Wcześniej ledwie powłóczył nogami, a teraz skakał po całym domu i merdał ogonem. Jezus stał się tak rzeczywisty dla moich dzieci, że dla nich było to normalne. Prosiłam też Boga, by prowadził mnie do takich miejsc, gdzie będę mogła głosić Ewangelię. Pan zaprowadził mnie do domu dla bezdomnych, chorych na AIDS, uzależnionych od seksu, alkoholu, narkotyków. Ludzie ci nie mieli nadziei, nie wiedzieli, że Bóg chce im przebaczyć. Chodziliśmy tam z przyjaciółmi i mówiliśmy o Jezusie i modliliśmy się. Wiele osób odzyskiwało nadzieję, nawracały się i umierały z pokojem w sercu. Pewnego razu spotkaliśmy tam młodego człowieka bardzo chorego. Miał też jakąś chorobę skóry, która wyglądała strasznie, jakby odpadała płatami, i strasznie śmierdziało. Podeszliśmy do niego i modliliśmy się nad nim. Kiedy wróciłam tam za dwa dni, zobaczyłam, że ten człowiek chodzi po ogrodzie i na mój widok zaczął wołać: Jezus, Jezus!!! Okazało się, że jest uzdrowiony.