Wszystko potoczyło się szybko. Od zmywania podłogi w przedświątecznych porządkach oderwał mnie telefon Szymka 10 lat, który razem z Robertem pojechał kupić choinkę: Mamo, tato się źle poczuł. Zadzwoniłem po karetkę.
Jola Drozd kazała synowi wsiąść do samochodu i poczekać na nią.
- Na miejsce przywiózł mnie Marek z Domowego Kościoła. Kiedy dojechałam i weszłam do karetki, Robert, podłączony już do tlenu, ostatkiem sił zareagował na mój głos i dotknięcie ramienia. To była chwila naszego ostatniego, jeszcze świadomego spotkania na ziemi. Potem w szpitalu przyniesiono mi porozcinaną odzież Roberta. Wiedziałam, że nie jest dobrze – opowiada.
W lewej ręce różaniec, a w drugiej telefon i SMS-y do wspólnoty z prośbą o modlitwę. Jeden SMS uruchomił lawinę zapewnień o modlitewnym wsparciu, które nie ustawało przez cały czas pobytu Roberta w szpitalu, do pogrzebu, a nawet do dziś.
– Co chwilę słyszałam sygnał telefonu. W dalszym ciągu kojarzy mi się bardzo ciepło. Do modlitwy ciągle dołączają nowe osoby z Domowego Kościoła, znajomi znajomych, inne wspólnoty, zakony, ludzie, którzy nigdy nas osobiście nie znali, z całej Polski i z zagranicy. W naszej intencji zostało odprawionych wiele Mszy świętych – mówi Jola.
Postawiono diagnozę. Jola wysłała drugiego SMS-a: „Sprawa jest bardzo poważna. Obfite krwawienie wewnątrzczaszkowe. Trudna decyzja lekarzy – operacja jest utrudniona z powodu zaburzonej krzepliwości krwi, ale konieczna. Potrzeba nam i lekarzom dużo modlitwy. Dziękujemy. Jola Drozd”. Była godz. 13.56.
– Nie wiem, jak radzą sobie z takim doświadczeniem ludzie niewierzący, będący poza Kościołem. Dla mnie siła modlitwy żywego Kościoła była ogromna. Jedni zamawiali Msze, organizowali czuwania, inni podsunęli myśl o przyjęciu sakramentu namaszczenia chorych. Samemu nie ma czasu myśleć, nie ma siły się modlić – opowiada Jola. 21 grudnia 2013 r., godz. 21.55 – kolejny SMS: „Kochani! Dziękujemy Wam za modlitwę – niesie nas ona w tym trudnym doświadczeniu i pokornie prosimy o dalszą. Stan Roberta jest bardzo poważny. Duży obrzęk mózgu po obszernym wylewie. Przyjął sakrament chorych. Dalej będzie to, co Bóg ma w swoich planach. Prosimy o modlitwę o mądrość dla lekarzy, o uzdrowienie dla mojego Męża i siłę dla naszych dzieci i dla mnie. Jola”. Potem były jeszcze 4 dni. Robert był cały czas nieprzytomny. Aparatura utrzymywała go przy życiu. Serce wspomagane lekami pracowało coraz słabiej. – W tym wszystkim nerka, przeszczepiona 14 lat wcześniej, jako odpowiedź na moje modlitwy w Lourdes, pracowała bez zarzutu do ostatniej chwili. Ku zdumieniu lekarzy. Widziałam w tym dowód, że cuda Bożej łaski są nieodwołalne. Wiedziałam, że On jest bardzo blisko. Przez cały czas aż do ostatniej chwili była we mnie niezachwiana wiara, że może uzdrowić Roberta – mówi Jola.
W Boże Narodzenie klęczała przy łóżku męża. Trzymała go za rękę i odmawiała Koronkę do Bożego Miłosierdzia i Różaniec. Potem podziękowała mu za to, co wspólnie przeżyli.
– Dziękuję ci za twoją miłość. Za to, że poślubiłeś mnie, a ja miałam to szczęście być twoją żoną. Za wszystkie 12 lat naszego małżeństwa. Dziękuję ci za wszystkie radosne wydarzenia w naszym życiu, za czułość, troskę, za nasze dzieci, za nasze wspólne starania, aby kochać siebie i dzieci coraz pełniej. Dziękuję ci też za wszystkie trudy, które razem przetrwaliśmy, za wszystkie pokonane kryzysy. (...). Kocham cię. Nie wiem, co dalej. Ufam Bożej woli – wspomina Jola.
25 grudnia 2013 r., godz. 21.13 – kolejny SMS: „Módlcie się za nas. Być może to będzie decydująca noc. Jezu, ufam Tobie! Będę w szpitalu do 22.00, bo dłużej nie można. Dziękuję, Jola Drozd”.
– Nie pozwolono mi być przy Robercie. Umówiłam się z lekarzem dyżurnym, że gdyby zbliżał się czas jego odejścia, to proszę o telefon. Wracałam ze szpitala po 23.00 z moim bratem. Była to pierwsza chwila, kiedy nie mogłam iść o własnych siłach. Ból w sercu nie do opisania, ale jednocześnie całkowite zdanie się na Boga. Przed oczami stawały mi nasze wspólne chwile podczas niedawno prowadzonych rekolekcji, w formacji, na modlitwie. Teraz ta rzeczywistość była najbliżej mnie, jakby na wyciągnięcie ręki. Pomyślałam, że całą noc będę leżała krzyżem, ale niemoc była tak ogromna, że nawet nie umiałam się modlić. Przyłożyłam głowę do poduszki i na chwilę zasnęłam. Na chwilę, bo zaraz obudził mnie dzwonek telefonu z nieznanym numerem. „Bardzo mi przykro...” – relacjonuje kobieta.
26 grudnia 2013 r., godz. 7.19. SMS: „Kochani! Dziś w nocy – ok. 1.00 mój mąż Robert powrócił do domu Ojca. Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Polecam go i nas Waszym dalszym modlitwom. Dziękuję z serca za ogromne wsparcie modlitewne. Jola Drozd, żona Roberta”.
– Najtrudniejszą rzeczą było powiedzenie naszym synom o śmierci taty. Bardzo płakali, Maciek (8 i pół roku) krzyczał, że pękło mu serce, że to jest nie do zniesienia. Szymon (10 lat) też bardzo płakał. Wiem, że Jezus wtedy płakał razem z nami – mówi Jola.