Mąż dał jej pół godziny na decyzję czy przechodzi na islam, czy na zawsze zabierze jej córkę, a ją deportuje do Polski. To było najgorsze pół godziny w życiu Małgorzaty Grabskiej.
- Byłyśmy nie tylko bite, ale i głodzone. Nie miałam żadnych pieniędzy na zakup żywności, czasami udało mi się sprzedać jakieś swoje ubranie przywiezione z Polski i to wystarczało na zakup mleka i bułki. Pamiętam, jak któregoś dnia, gdy głód był już tak wielki, że było mi słabo, mąż przyszedł do domu z pracy. Kupił popularne tam różowe rybki, usmażył je i zasiadł na środku pokoju by jeść. Ines miała 2 latka, zapach jedzenia był tak kuszący, że się nie powstrzymała i podeszła do taty, wyciągając rękę z prośbą o jedzenie. Została zbita i jeść nie dostała. Pomyślałam wtedy, że tak musi być w piekle i trzeba szukać ratunku za wszelką cenę - opowiada. Mogła wyjechać do Polski, ale sama, bez dziecka. Postanowiła wyjechać, by szukać pomocy w kraju. - Pomyślałam, że jak wyjadę na dwa tygodnie, to mąż się nią zajmie, nie będzie miał innego wyjścia, to przecież jego dziecko. Pojechałam, ale okazało się, że do Polski nie przyszło zaproszenie z Tunezji, które w czasach komuny było warunkiem wydania mi paszportu. Przez półtora miesiąca chodziłam codzienne do biura paszportowego prosić, bym mogła wrócić do córki. W końcu trafiłam na jakiegoś urzędnika, który ulitował się nade mną i dał mi paszport mówiąc, że jak będę miała kłopoty, to on powie, że paszport ukradłam - wspomina.
Jej przyjazd do Tunezji był zaskoczeniem. Bez zaproszenia nikt się jej nie spodziewał.
- Weszłam do domu teściów, gdzie akurat przebywał mąż z dzieckiem i zobaczyłam Ines siedzącą na podłodze w tym samym ubranku, w którym ją zostawiłam dwa miesiące wcześniej. Dziecko kleiło się od brudu i potu. Siedziało i kiwało się w przód i w tył. Miało pusty wzrok. Nie poznała mnie w pierwszej chwili. Dopiero kiedy zaczęłam do niej mówić, rzuciła mi się na szyję i nie chciała puścić. Nie odstępowała mnie na krok przez następne dni. Wróciłam do Tunezji z biletem powrotnym do Polski. Myślałam, że zastanę dziecko w dobrym stanie i zajął się nim ojciec, i mimo bólu jaki nosiłam, chciałam ją zostawić w Tunezji i z daleka walczyć o jej powrót do mnie. Jednak to, co zobaczyłam przeraziło mnie. Nie wiedziałam, co robić. Bałam się, że jak zostanę, to zwariuję albo zrobię coś strasznego i pójdę do więzienia, ale nie mogłam też zostawić mojego dziecka. Siedziałam w nocy nad jej łóżeczkiem i płakałam wołając „Boże ratuj!”. Wtedy zobaczyłam w pokoju Matkę Bożą. Może to moja wyobraźnia tak zadziałała, a może była to prawda. Nie wiem, ale poczułam ogromny spokój. Tej nocy podjęłam decyzję, że nie zostawię mojego dziecka. Rano odwołałam bilet na samolot i poszłam na policję poskarżyć się, że jesteśmy bite i głodzone. Męża wezwano na posterunek. Nie wiem, co mu powiedzieli, ale kiedy wszedł do domu porąbał wszystkie meble, które dzień wcześniej sobie kupił. Byłam pewna, że nas zabije. Kiedy furia opadła powiedział, że mogę jechać z Ines do Polski na dwa tygodnie, ale jak nie wrócę znajdzie mnie i zamorduje - opowiada.
Małgosia nie mogła uwierzyć w to, że może legalnie wyjechać z dzieckiem. Wiedziała, że tu nie wróci nawet, jeśli mąż miałby zrealizować swoje groźby.
- Na lotnisku sprawdzano nas wiele razy. Cofano do kontroli. Bałam się, że mąż wycofa zgodę. Cały czas się modliłam. Kiedy w końcu samolot wystartował, popłakałam się z wdzięczności. Wiedziałam, że już mnie nie zawrócą. Pierwsze kroki w Polsce skierowałam do Matki Bożej w lubelskiej katedrze, by jej podziękować. To był drugi cud w moim życiu, który zawdzięczam Matce Bożej - kończy swoje świadectwo.