Mąż dał jej pół godziny na decyzję czy przechodzi na islam, czy na zawsze zabierze jej córkę, a ją deportuje do Polski. To było najgorsze pół godziny w życiu Małgorzaty Grabskiej.
Ta historia wydarzył się wiele lat temu, ale wciąż jest aktualna.
- Nie trzymam tego, co mnie spotkało dla siebie, choć to bardzo osobista sprawa. Mówię o tym, bo może moja historia kogoś uchroni przed podobnym losem - mówi kobieta.
Na studiach w katowickiej AWF poznała przystojnego Tunezyjczyka. Kiedy lepiej się poznali, zakochali się w sobie. Po trzech latach znajomości postanowili się pobrać.
- Moi rodzice delikatnie przestrzegali mnie przed tym małżeństwem, ale ja byłam pewna, że te wszystkie straszne historie, o których się słyszało, mi się nie przytrafią. Byłam zakochana, mój narzeczony był bardzo szarmancki, nosił mnie na rękach i mówił, że bardzo kocha. Dlatego mimo przestróg, także pani w poradni psychologicznej, do której się wybraliśmy, postanowiłam wyjść za niego za mąż - opowiada.
Początkowo po studiach zamieszkali w Lublinie. Wszystko wydawało się bajką i szykowali się do wyjazdu do Tunezji. Jednak okazało się, że Małgosia jest w ciąży.
- To była wielka radość, ale trwała krótko, bo po wizycie lekarskiej okazało się, że moje dziecko na 99 proc. będzie głęboko upośledzone, ponieważ z powodu wypadku jakiemu uległam, przyjmowałam bardzo silne leki przeciwbólowe, które uszkadzają płód. Zaproponowano mi aborcję. Nie zgodziłam się. Co dzień jeździłam do lubelskiej katedry prosić Matkę Bożą o zdrowie dla mojego maleństwa. Ku zdumieniu wszystkich, Ines urodziła się zdrowa. Uważam to za pierwszy cud w naszym życiu - mówi Małgosia.
Po porodzie miała na próbę, na trzy miesiące, wraz z córeczką dołączyć do męża w Tunezji. On pojechał wcześniej, by przygotować im miejsce.
- Z maleńkim dzieckiem wylądowałam w całkiem innym kraju. Nasze gniazdko okazało się maleńkim pokoikiem u teściów, gdzie mieszkali także czterej bracia męża i siostra. Nie przeszkadzało mi to jednak. Teść wręczył mi klucz od spiżarki pełnej owoców, których nawet nie potrafiłam nazwać i powiedział, że ja jestem gospodynią i to wszystko dla mnie. Każdy był mi przychylny i uśmiechał się do mnie. Po trzech miesiącach tej sielanki postanowiłam ubiegać się o stały pobyt w nowym kraju. Wiązało się to z załatwieniem różnych dokumentów i przywiezieniem mienia przesiedleńczego. To było ogromne wyzwanie w czasach komuny: kupić pralkę czy odkurzacz i inne rzeczy gospodarstwa domowego, a także wykupić specjalny kontener, który przewiezie to z Polski do Tunezji. Jakimś cudem załatwili to moi rodzice - mówi.
Kiedy to wszystko było już na miejscu i pobyt został prawnie uregulowany, stosunek męża i jego rodziny do Małgosi i Ines zaczął się zmieniać.
- Pierwszym zaskoczeniem była sytuacja związana z moją teściową, starszą kobietą chorą na cukrzycę, analfabetką bez żadnego wykształcenia. Kiedy teść się z nią pokłócił, wyrzucił ją z domu i kazał mieszkać w garażu. Nie dawał jej też jedzenia, a kobieta nie ma tam żadnych pieniędzy, by się utrzymać i wyżywić. Na mnie spoczął obowiązek gotowania dla całej rodziny, ale dostałam zakaz karmienia teściowej. Mimo tego, gdy wszyscy byli w pracy, chodziłam do garażu i zanosiłam jej posiłek. Musiałam ją jednak długo namawiać, by zechciała zjeść. Przyjęcie ode mnie czegokolwiek było złamaniem zakazu męża. Myślę, że było jej też smutno, że żadne z jej dzieci nie ujęło się za nią, tylko ja, obca kobieta z innego kraju - wspomina pani Małgosia.
Szybko zaczął się także zmieniać stosunek domowników do młodej Polki.
- Krzyczeli na mnie, rzucali talerzami z posiłkiem, zabraniali mi wychodzić z domu. Mąż nie chciał mi tłumaczyć, co mówią i nie chciał mnie uczyć arabskiego. Coraz częściej był też dla mnie nieprzyjemny. Postanowiłam sama nauczyć się języka. Kiedy byłam z teściową, pokazywałam na różne rzeczy i ona mówiła, co to jest, tak powoli zaczęłam rozumieć arabski, ale się nie przyznawałam. Wiedziałam przynajmniej, o czym rozmawiają - mówi.