Próba zmiany przeznaczenia górek to kolejny przykład braku pomysłu na kształtowanie terenów zielonych miasta, co ma niewątpliwy wpływ na jakość życia mieszkańców. Śmiem twierdzić, że więcej o ochronie bioróżnorodności mówi się w krajach trzeciego świata niż u nas - uważa Tomasz Buczek.
Roślinność ma nie tylko zapewniać odpoczynek oczom. Wyspy miejskiej zieleni pozwalają skryć się przed uporczywym miejskim hałasem. Nasadzenia drzew poprawiają estetykę ciągów komunikacyjnych: pieszych, rowerowych, jak i samochodowych. A tymczasem dowiadujemy się, że przebudowa Alei Racławickich, Poniatowskiego i Lipowej pochłonie 200 drzew. Urzędnicy pytani, czy to konieczne, odpowiadają – taki projekt... Chwilę! Projekty robi się na zamówienie, a te złe odrzuca. Będę wnioskował o wykreślenie z nazwy głównego lubelskiego traktu słowa „aleje”. Według oficjalnych danych w Lublinie wycina się rocznie od 3000-9000 drzew! Owszem straty rekompensują obowiązkowe nasadzenia, ale wycina się w centrum, a w zamian sadzi na obrzeżach. Trzeba nam wiedzieć, że duże drzewo w ciągu roku wydziela tyle tlenu, ile ludzki organizm zużywa w ciągu dwóch lat.
Zimą smog, latem skwar
Badania dowodzą, że dobrze zaplanowane nasadzenia wokół źródeł zanieczyszczeń redukują je o 40 procent. Dzieje się to dzięki spowolnieniu tempa cyrkulacji, osiadaniu pyłów na liściach, a następnie ich spłukiwaniu do gleby. Liście i systemy korzeniowe roślin mają zdolność pochłaniania szkodliwych gazów, jak tlenki siarki czy azotu, a nawet metali ciężkich. Ale to wymaga planowania! My zaś wolimy wycinać i wycinać. Przybywający do naszego miasta mówią, że tu śmierdzi! W Lublinie od wielu lat mówi się o przekroczeniach norm związków tworzących smog, dosłownie dymną mgłę. Przekroczenia pyłów niskiej emisji PM2,5 osiągały maksymalnie 1288% normy, a pyłów PM10 maksymalnie 744% normy (9 stycznia 2018). Przeciętnie w roku było 53 dni (dane z lat 2014-2018), w których dochodziło do przekroczeń norm zapylenia, a dopuszczająca norma wynosi 35 dni. Według danych Urzędu Marszałkowskiego z powodu smogu przedwcześnie umiera w naszym mieście 1300 osób rocznie, a zwolnienia szacuje się na 471 tys. pracowniczych dni chorobowych!!! Padamy jak muchy i dalej wycinamy drzewa i likwidujemy kliny napowietrzające aglomerację.
Co z tymi klinami?
O napowietrzaniu miasta, a w tym o klinach napowietrzających padło w dyskusji o Górkach wiele sprzecznych argumentów. Ja polegam na opinii znanego w świecie, zmarłego 7 stycznia bieżącego roku, lubelskiego architekta Romualda Dylewskiego, który w latach 50-tych tworzył projekt urbanistyczny Koziego Grodu. Na Górkach Czechowskich planował park wyżynny, który wraz z dolinami rzek i wąwozami, miał dopełniać „kręgosłup systemu ekologicznego miasta”. Po wielu latach wykorzystano tę koncepcje, włączając Górki do Ekologicznego Systemu Obszarów Chronionych. Taką rolę Górek widzieli autorzy obowiązującego Studium Kierunków i Uwarunkowań Zagospodarowania Przestrzennego Lublina z 2000 roku. Korytarze przewietrzające są konieczne, by nie powtórzył się krakowski scenariusz, gdzie pomimo wymiany starych pieców węglowych smog nie ustąpił. Zapytacie Państwo dlaczego? Ponieważ blokowiska, jak parawany na polskich plażach, zastawiły kliny przewietrzające miasto. A co robi się w Lublinie? Ratusz podejmuje próbę zmiany Studium tak, by zabudowa największego z klinów, czyli Górek, była możliwa. Pominięto głosy ok. 6,5 tysiąca mieszkańców, którzy złożyli uwagi do drugiego wyłożenia Studium (przy pierwszym wyłożeniu uwagi zgłosiło ok. 900 osób), z głosami sprzeciwu dla zabudowy Górek. Mówiąc językiem Pawła Kukiza zmielono te głosy i ogłoszono wątpliwe prawnie referendum. Śmieją się z nas w Polsce, pisząc, że jesteśmy „miastem obciachu”. Kto widział pytanie referendalne składające się z 63 wyrazów, będące zdaniem wielokrotnie złożonym, na które trzeba odpowiedzieć „tak” lub „nie”?!
Kliny napowietrzające wpływają na termikę miasta. W upalne dni asfalt i beton intensywnie nagrzewają się, w wyniku czego – powstaje „miejska wyspa ciepła”. W miejscu unoszącego się gorącego powietrza powstaje podciśnienie zasysające chłodniejsze powietrze z obrzeży miasta. Aby taka „miejska bryza” mogła dotrzeć do centrum potrzebne są korytarze napowietrzające. Najlepszym sposobem na utrzymanie właściwego bilansu ciepła jest roślinność, która szybciej się schładza. W centrum Lublina na nasadzenia nie ma miejsca, a te które są, znikają pod kolejnymi budynkami. Upał nie słabnie nawet nocą. A nam, zamiast rozwiązywać problem, zaleca się w upały się nie wychodzić z domu, by uniknąć udaru.
W Lublinie od lat obserwuje się deficyt opadów. Mam wrażenie, że ta lubelska wyspa ciepła wypycha chmury poza granice miasta. Deszcz nie spłukuje z ulic pyłu nagromadzonego po zimowym smogu, toksycznych drobin ścierających się opon i klocków hamulcowych. Wystarczy lekki wiatr, a cała tablica Mendelejewa trafia do naszych płuc.