Andrzej i Agnieszka są małżeństwem od 26 lat. Mają cztery dorosłe córki i doświadczenie, że gdyby nie Boże miłosierdzie, problemy mogłyby ich przygnieść, a rodzina się rozpaść.
Życie, jak to życie – codzienność bez fajerwerków, ciężka praca, gospodarstwo, ograniczenia finansowe, do tego problemy z dziećmi.
– Myślę, że jesteśmy zwyczajni, jak większość ludzi. Zawsze próbowaliśmy związać koniec z końcem, chodziliśmy do kościoła, staraliśmy się, by naszym dzieciom było dobrze. Tak płynął dzień za dniem, ale serce było niespokojne – mówi Andrzej Gozdek.
Którejś niedzieli w ich kościele w Jastkowie podczas Mszy św. podszedł do nich ksiądz proboszcz i poprosił, by przyszli do zakrystii. Kiedy się pojawili popatrzył na nich i powiedział, że widziałby ich w Domowym Kościele, czyli wspólnocie dla małżeństw.
– Pomyślałem wtedy, czemu nie? Spotkaliśmy się z innymi małżeństwami, które były już zaangażowane w rodzinną gałąź Ruchu Światło–Życie i bardzo mi się to spodobało. Poczułem, że znalazłem się w jakimś miejscu życzliwym, gdzie łatwiej będzie mi szukać odpowiedzi na różne pytania. Nieco inaczej podeszła do tego moja żona, o czym dowiedziałem się później – śmieje się Andrzej.
– Ja jestem ostrożna w różnych sprawach, więc nie było we mnie entuzjazmu na początku naszego bycia we wspólnocie. Widziałam jednak, jakie to ma znaczenie dla mojego męża, dlatego chodziłam z nim na spotkania, aż w końcu i sama zobaczyłam, że to nas umacnia i ratuje w wielu sytuacjach – przyznaje Agnieszka.
Obraz Jezusa Miłosiernego.Mimo zaangażowania we wspólnotę miłosierdzie Boże wciąż było teorią. Małżonkowie wiedzieli, że jest, ale nie doświadczali na własnej skórze, jak wielką ma moc i jak przemienia świat.
- Ja jestem dusza niespokojna, którą zawsze nosi. Marzyło mi się pojechać gdzieś, zobaczyć kawałek świata, ale z finansami było krucho. Czwórka dzieci, dom na utrzymaniu, na zachcianki i podróże pieniędzy nie było. Dlatego, gdy przyszedł rok jubileuszu 2000 lat chrześcijaństwa i dowiedziałem się, że z naszej parafii organizowany jest wyjazd na kanonizację siostry Faustyny do Rzymu, odezwało się we mnie wielkie pragnienie, by tam być. Wtedy chyba pierwszy raz bliżej przyjrzałem się miłosierdziu Bożemu, sięgnąłem po „Dzienniczek” i sam nie wiem w jaki sposób znalazły się pieniądze, bym mógł w tej pielgrzymce uczestniczyć. Tak się stało i gdzieś chodziło mi po głowie, że to miłosierdzie Boże przyszło mi z pomocą – opowiada Andrzej.
Rzeczywiście pojechał do Rzymu i bardzo przeżył to, co usłyszał na temat miłosierdzia. Żeby jednak rzeczywiście tym żyć i ufać bezgranicznie, że Bóg jest miłosiernym Ojcem, musiało minąć jeszcze dużo czasu i wydarzeń.
– Niedługo potem zmarł mój ojciec. Nie mogłem się z tą nagłą śmiercią pogodzić. Przeżyłem kryzys wiary. Chodziłem do kościoła, ale moje serce było zamknięte. Przebudzenie przyszło dopiero po kilku latach – przyznaje Andrzej.