Andrzej i Agnieszka są małżeństwem od 26 lat. Mają cztery dorosłe córki i doświadczenie, że gdyby nie Boże miłosierdzie, problemy mogłyby ich przygnieść, a rodzina się rozpaść.
Dziś diakonie miłosierdzia wyrosłe z Ruchu Światło–Życie działają w różnych częściach Polski. Każda podejmuje działania na rzecz potrzebujących w swojej diecezji, rozeznając potrzeby i możliwości. Jednak początek takiej posługi zrodził się w Lublinie.
Był rok 2002. Wtedy to zaczęły pojawiać się sygnały w kręgach wspólnoty, i nie tylko, że ktoś stracił pracę i nie ma środków do życia. Już wtedy znalazły się osoby, które – mając świadomość działania i siły wspólnoty – próbowały zaradzić trudnej sytuacji. Oazowicze z parafii Matki Bożej Różańcowej w Lublinie wybrali się do proboszcza z konkretną propozycją: zakładamy parafialne biuro pośrednictwa pracy. Nie prosili o finanse, tylko o zgodę. Ksiądz proboszcz wysłuchał od początku do końca ich propozycji i zgody udzielił. Udostępnił też kancelarię parafialną i telefon na dwie godziny dwa razy w tygodniu. Udało się zdobyć kilka etatów, przeprowadzić parę szkoleń, ale głównie były to dorywcze prace międzysąsiedzkie: opieka nad dziećmi czy starszymi, mycie okien, skopanie działki, pomoc przy remontach mieszkań. Wtedy to powstał pomysł, aby takie działania przenieść na łono wspólnoty.
Stało się też jasne, że diakonia nie może być tylko grupą akcyjną. Jej członkowie zapragnęli również sami się formować i być apostołami Bożego miłosierdzia, szerząc tę formę kultu. Przede wszystkim modlili się koronką, z którą Jezus związał tak wiele obietnic, a możliwości działania przychodziły same.
– W naszej formacji chcemy uczyć się bycia z drugim człowiekiem, dostrzegania jego problemów, nie tylko tych materialnych, ale też duchowych – zaznaczają członkowie diakonii.
– Jest wśród nas wiele osób, które nie cierpią z powodu braków materialnych, ale z braku odczucia Bożej miłości, przebaczenia, ufności w to, że nic nie jest jeszcze stracone w ich życiu – dodają członkowie diakonii. Pomysł z Lublina rozprzestrzeniał się dalej, a dzieła miłosierdzia podejmowało coraz więcej osób z różnych stron Polski.