21 maja 2010 roku. Piątek, godzina 16.30. Pęka wał w Zastowie. Wisła wdziera się na teren gminy, zalewając go niemal w całości. Rozlewisko ma obszar 15 kilometrów. Ludzie nie wierzą własnym oczom.
W takich sytuacjach pewne obrazy zostają w pamięci na całe życie.
– Zanim przyszła duża woda, na elewacje domów zaczęły wdrapywać się różne zwierzęta. Z ziemi wyszły niezliczone ilości kretów, dżdżownic, robactwa. Wszystko po murze pięło się jak najwyżej. Kiedy ludzie zobaczyli, jak uciekają zwierzaki, niektórzy wpadli w panikę i trzeba było ich ściągać z dachów helikopterem. W takich sytuacjach człowiek nigdy nie wie, jak się zachowa – mówią mieszkańcy Wilkowa.
- Ja z powodzi zapamiętałam najbardziej krowę, która się utopiła i którą rzeka przyniosła pod drzwi szkoły. Dobrze, że dwa dni wcześniej zarządzono jej zamknięcie i wszystkie dzieci zostały odebrane przez rodziców. Dla nich taki widok pewnie byłby jeszcze większym szokiem niż dla mnie – wspomina Grażyna Jarska. Woda była bezwzględna, niszczyła niektóre budynki, niosła ze sobą połamane drzewa, śmieci, meble, utopione samochody. Z cmentarza wypłukała niektóre trumny.
– Nie da się opowiedzieć tego, co czuliśmy patrząc na to wszystko. Wydawało się nam, że to koniec świata. W ciągu kilku godzin zniknęło wszystko, co znaliśmy. Nie każdy był ubezpieczony. Patrząc na rozlewisko brudu, bo tak wyglądała woda – brązowa, mętna, śmierdząca – każdy myślał, jak to będzie potem, z czego będziemy żyć – przyznają mieszkańcy.
Ks. Zbigniew pokazuje dokąd sięgała woda.Gdy woda opadła, ukazał się rozmiar zniszczeń.
– To było jeszcze gorsze niż widok zatopionych domów. Wszędzie szlam, który pokrywał sprzęty, budynki, drzewa. Nie wiadomo w co włożyć ręce, by sprzątać – wspominają ludzie i podkreślają, że gdyby nie pomoc tysięcy wolontariuszy z całej Polski, sami nie daliby rady.
Kiedy trwały porządki, zaczęto suszyć rzeczy, przyszła druga fala powodziowa. Tym razem był to 6 czerwca.