Ks. Henryk Hlebowicz został beatyfikowany w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej; Jan Paweł II, który tego dokonał, podczas pielgrzymki do Polski w 1999 r. stwierdził: "Za szczególną powinność naszego pokolenia w Kościele uważam zebranie wszystkich świadectw o tych, którzy dali życie dla Chrystusa".
Dokładnie 18 października 1928 r., w czwartek o godz. 10 przed południem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, który wchodził w dziesiąty rok swojego funkcjonowania, rozpoczął się dwudniowy egzamin doktorski przed komisją Wydziału Teologicznego. Posiedzeniu przewodniczył ówczesny rektor ks. prof. Józef Kruszyński, w skład zespołu wchodził także dziekan wydziału, dominikanin, o. prof. Jacek Woroniecki. Przed szacownym kolegium profesorskim, jak czytamy w protokole zachowanym w Archiwum Uniwersyteckim KUL, stanął ks. Henryk Hlebowicz z diecezji wileńskiej. Egzamin przebiegł szczęśliwie dla doktoranta; komisja stwierdziła, że „zasługuje na przyznanie mu stopnia Doktora św. Teologii”. Uzyskując tytuł doktora teologii, który chronologicznie był czternastym w historii naszej Alma Mater, ks. Hlebowicz, przyszły nietuzinkowy duszpasterz akademicki, dynamiczny kapelan katolickich organizacji i stowarzyszeń akademickich w Wilnie, pełen temperamentu działacz społeczny, błyskotliwy profesor Uniwersytetu Stefana Batorego, heroiczny męczennik II wojny światowej i błogosławiony Kościoła katolickiego, wówczas miał zaledwie 24 lata.
Pieczętowali się herbem Leliw
Był postacią niezwykłą. Przyszedł na świat w 1904 r. w Grodnie, ówcześnie będącym stolicą rosyjskiej guberni. Jego rodzice, Franciszek i Jadwiga z domu Chreptowicz, pochodzili ze starych znanych, chociaż zubożałych, rodów szlacheckich, które odegrały historyczną rolę w Wielkim Księstwie Litewskim. „Hlebowiczów było niegdyś wielu: i w wojsku, i w Senacie” - napisał ks. Walerian Meysztowicz w swoich niezwykle zajmujących „Gawędach”: „Miewali województwo wileńskie i inne, i pieczęć wielką litewską. [...] bili się wszędzie na wschodzie: nad Wiedroszą i pod Połockiem, i pod Kircholmem”. O przedstawicielach tego rodu pieczętujących się herbem Leliwa wspomina Henryk Sienkiewicz w „Potopie”. Ojciec Henryka był skromnym urzędnikiem skarbowym w służbie carskiej administracji, który - kiedy odmówił gubernatorowi przejścia na prawosławie - wraz z rodziną został deportowany do dalekiego Orenburga, miasta położonego w zachodniej Rosji nad rzeką Ural, tuż przy granicy z Kazachstanem, na pograniczu Europy i Azji, które często było miejscem zesłania polskich patriotów. Tam młody Henryk złożył egzamin maturalny, tam też, jak zanotował ks. Meysztowicz, „zapoznał się z teorią i praktyką komunizmu”. Zapoznał się, ponieważ do niepodległej Polski, do rodzinnego Grodna nad Niemnem, wrócił z rodziną dopiero w 1921 r. W nowej ciągle labilnej rzeczywistości społeczno-politycznej, wyposażony w świadectwo dojrzałości, szukał swojej drogi życiowej.
Za młody na święcenia
Pierwotnie planował zostać inżynierem w dziedzinie górnictwa, stąd złożył dokumenty na Politechnikę Warszawską. Po dwóch tygodniach zabrał je i ulokował w seminarium duchownym w Wilnie, które wówczas nie należało jeszcze do Polski (od zajęcia przez „niesubordynowanego” generała Lucjana Żeligowskiego w październiku 1920 r. było stolicą tzw. Litwy Środkowej, która w lutym 1922 r. przyłączyła się do Polski). Odznaczał się wybitymi przymiotami ducha i umysłu; wyjątkowo uzdolniony, kolejne etapy edukacji pokonywał wręcz w ekspresowym tempie. „Miał jasność myśli, zadziwiającą bystrość inteligencji, umysł spekulatywny, a zarazem trzeźwy realizm, pełen twórczej pomysłowości”, wspominała po latach znana z talentów plastycznych i literackich Lucyna Westwalewiczówna (w zakonie franciszkanek s. Nulla). Seminarium ukończył w 1924 z wynikiem celującym, mając zaledwie 20 lat. Był za młody na święcenia kapłańskie, został więc skierowany na dalsze studia, tym razem doktoranckie, na Katolicki Uniwersytet Lubelski. ”Niniejsze udzielamy klerykowi - absolwentowi seminarium diecezjalnego wileńskiego Henrykowi Hlebowiczowi […] pozwolenia na dalsze studia teologiczne”, czytamy w piśmie biskupa wileńskiego Jerzego Matulewicza (późniejszego błogosławionego). I tak znalazł się w mieście nad Bystrzycą, gdzie spędził bez mała cztery lata.
Teolog i filozof
Delegując go na studia, biskup zawarł warunek: student winien zamieszkać „w konwikcie dla studentów kleryków”. Tak się też stało, jako alumn a następnie ksiądz (święcenia kapłańskie przyjął w Lublinie w 1927 r.) zamieszkał w konwikcie, w którym znalazł nie tylko wikt i kąt do spania, ale także dobrą atmosferę dla formacji kapłańskiej i humanistycznej; spotkał tam ludzi niepospolitych, m.in.: ks. Władysława Korniłowicza, z którym przyjaźnił się do końca życia; kolegę ks. Stefana Wyszyńskiego, również absolwenta KUL, późniejszego Prymasa Tysiąclecia. Interesował się kulturą Wschodu; jako promotora pracy doktorskiej wybrał ks. prof. Józefa Kremera, pierwszego dziekana Wydziału Teologicznego KUL. Pod jego kierownictwem przygotował prace doktorską „Jedność Kościoła Chrystusowego według św. Jana Chryzostoma”. Odznaczał się wyjątkowym zapałem do wiedzy, łatwością przyswajania języków obcych; studiowanie sprawiało mu radość. Jak dowiadujemy się z protokołu posiedzeń Rady Wydziału egzamin zdał z wynikiem „bardzo dobrym”. Podobnie została oceniona praca doktorska; jej promotor w swojej recenzji napisał, że „jest ona naprawdę poważnym przyczynkiem naukowym do zrozumienia tradycji eklezjologicznym w.[wieku] IV-go, jest więc też przyczynkiem do wyświetlenia jednego z najważniejszych punktów, dzielących Wschód od Zachodu”. Tym się nie zadowolił; zaledwie rok później obronił w Rzymie na Papieskim Uniwersytecie św. Tomasza z Akwinu, popularnie zwanym Angelicum, drugą, napisaną po łacinie pracę doktorską z zakresu filozofii.
Był postacią „epokową”
Po zakończeniu studiów powrócił do miasta nad Wilią i z zapałem rzucił się w wir pracy. Pełnił wiele funkcji, wikariusza oraz wykładowcy w wileńskim Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego (był najmłodszy w gronie profesorskim na Wydziale). Jednak najbardziej znaną i głośną, wręcz legendarną kartą jego ówczesnej działalności stała się praca w katolickich organizacjach akademickich; stał się popularną i lubianą postacią, mocno osadzoną w środku wileńskich kręgów intelektualnych i artystycznych. „Dla środowiska akademickiego w Wilnie lat trzydziestych ksiądz Henryk był postacią epokową” - zanotowała Aldona Łabanowska-Pieciukiewiczowa. Mimo dość kruchego zdrowia działał z rozmachem i bezgranicznym zaangażowaniem. Czesław Zgorzelski, znany później profesor KUL, wybitny filolog specjalizujący się w historii literatury polskiej oświecenia i romantyzmu, tak zapamiętał jego osobę: „Niepozorny wygląd zewnętrzny kontrastował w nim z jakąś trudną do naturalnego wytłumaczenia siłą postawy wewnętrznej, żarem słów […]. Drobny, szczupły blondyn z niepokorną, wciąż ku górze wichrząca się czuprynką, […] stale ruchliwy, energiczny w każdym poruszaniu się i geście, o pogodnym przeważnie uśmiechniętym spojrzeniu i szybkiej, zdecydowanej reakcji” („Przywołane z pamięci”). Podjął wiele zadań, m.in. był moderatorem „Sodalicji Mariańskiej Akademiczek”, doradcą „Iuventus Christiana”, kuratorem „Akademickiego Czynu Społecznego”, inicjatorem reprezentującego orientację lewicującą i pozostającą pod wpływem modnego wówczas personalizmu Jacqueasa Maritaina „Porozumienia Akademickich Katolickich Stowarzyszeń” oraz cenzorem kościelnym wydawanego przez Porozumienie organu - miesięcznika „Pax”. W kręgu jego oddziaływania pojawiło się wielu akademików, później wybitnych pisarzy, jak np. Antoni Gołubiew czy Leon Lech Beynar, który do historii literatury przeszedł pod pseudonimem Paweł Jasienica, publicystów i polityków, jak np. Stanisław Stomma, artystów, jak przywoływana już s. Nulla. Pod jego urokiem pozostawali także przyszli profesorowie KUL: teatrolog, historyk i teoretyk literatury Irena Sławińska, filolog klasyczna, badaczka antyku chrześcijańskiego Leokadia Małunowiczówna czy przywoływany już Czesław Zgorzelski. „Jak błyskawica przemknął przez naszą młodość”, napisała Irena Sławińska w swoich wspomnieniach („Szlakami moich wód”).
Nagły, niezrozumiały zwrot w życiorysie
Jego spektakularnie zapowiadająca się kariera akademicka niespodziewanie uległa załamaniu; z dnia na dzień stał się proboszczem parafii w niewielkich Trokach niedaleko Wilna. Pytanie o przyczynę tej zmiany w jego biogramie pozostają w sferze domysłów. Niektórzy chcieli się dopatrywać w tym jakiegoś konfliktu z abp. Romualdem Jałbrzykowskim na tle zaangażowania młodego, nieszablonowego intelektualisty i działacza społecznego oraz jego kontaktów z przedstawicielami lewicujących organizacji młodzieżowych, co mogłoby być kłopotliwe dla władz kościelnych. Istotnie, mogła się pojawić taka interpretacja, bowiem, jak to ujęła Irena Sławińska w swoich wspomnieniach („Szlakami moich wód”), ks. Hlebowicz „swoją rewolucyjną postawą poprzewracał różne zakazy i tabu, przyjaźnił się z „niewiernymi”, zawsze ufny w dobrą wolę człowieka i możliwość nawrócenia”. Autonomiczny w myśleniu, łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi, niezależnie od ich poglądów czy pochodzenia swoich interlokutorów, utrzymywał kontakty z przedstawicielami lewicy; nawet stanął w ich obronie jako świadek w znanym procesie przeciwko założonemu przez Henryka Dembińskiego dwutygodnika „Poprostu”, co po latach opisała Anna Jędrychowska („Zygzakiem i po prostu”). Inni utrzymują, że prawdopodobne chciał niepodzielnie oddać się pracy duszpasterskiej.