W czasie trudu i niepewności o jutro rodzi się wiele pytań, także takich, które wcześniej nie przychodziły nam do głowy. Dla wątpiących niech będzie pocieszeniem świadectwo Łukasza, który pytał o istnienie Boga.
Po kilku latach bycia w kościele Łukasz próbował być ministrantem, ale chłopcy z parafii go pobili jako syna partyjniaka. Któregoś razu jego siostra dostała od koleżanki, bilety na jakiś superkoncert, na który koleżanka nie mogła pójść.
– Czytaliśmy wtedy z siostrą „Quo vadis” i byliśmy zafascynowani wspólnotowością pierwszych chrześcijan, jak to przedstawiał Sienkiewicz. Moja siostra poszła. Okazało się, że to nie koncert i nie ma żadnych biletów, że to spotkanie wspólnoty neokatechumenalnej – liturgia słowa. Było to coś tak poruszającego, że przyszła do mnie i powiedziała, żebym sam też to zobaczył. Poszedłem. To nie były katechezy wprowadzające, ale wspólnota, która już od jakiegoś czasu działała. Nie miałem pojęcia, że to nie po kolei, jak się zaangażuję w formację tej grupy, i nikt mi tego nie powiedział. Wtedy zresztą nie myślałem o żadnych kwestiach formacji, kolejności, czyjejkolwiek zgody – byłem młody i zachwycony odkryciem – to mi się po prostu bardzo podobało. Było jak w „Quo vadis”. Ludzie mówili do siebie po imieniu, znali się, było ich niewielu – ze 30 osób, modlili się za siebie, pomagali sobie, byli faktycznie jak rodzina, bracia i siostry. Zacząłem przychodzić i od nowa odkrywać zachwyt Panem Bogiem. Po jakimś czasie przyszli na spotkanie katechiści, którzy zakładali tę wspólnotę, i zapytali, kim jestem i co tu robię, bo oni mnie nie znają. Ja im na to, że też ich nie znam, nie wiem, czego ode mnie chcą, że ja już tu kilka miesięcy jestem, a ich nie widziałem. Pozwolili mi zostać, choć katechezy i tak „odrobiłem”. To wszystko stało się możliwe tylko dlatego, że jestem człowiekiem ochrzczonym – mówi Łukasz.
Dziś jest mężem Asi i ojcem trzech córek. Gdyby któraś z nich zapytała go, czy Bóg istnieje, odpowiedziałby, że tak, że spotkał Go osobiście i wszystko, co ma, otrzymał od Niego.
– Od momentu chrztu nieustannie doświadczam, że Pan Bóg mnie szuka. Dał mi wspaniałą żonę, choć bałem się bardzo założyć rodzinę. Po doświadczeniach kryzysu w małżeństwie moich rodziców nie wiedziałem, czy potrafię być dobrym mężem i ojcem. Dla mnie decyzja o małżeństwie była jak skok na główkę do pustego basenu. Modliłem się i pytałem Pana, co robić. On powiedział mi: „Skacz, ja tam na dole cię złapię”. I złapał. Każdego roku w naszej archidiecezji kilka osób dorosłych przygotowuje się do chrztu. Ten wielki dzień w ich życiu ma miejsce w Wigilię Paschalną.