Zniszczony przez czas, w brązowej płóciennej okładce, z górą 500-stronicowy notatnik stał zawsze na półce z książkami, obok drugiego, grubszego w niebieskich okładkach. Pamiętnik matki wydali Jacek i Wojciech Machowie.
Dla ojczyzny
Jadwiga ma rację, pisząc że dobrze nie jest. Rząd nie ma pieniędzy, by uzbroić żołnierzy i toczyć walkę. Wychodzi więc z inicjatywą pożyczki od społeczeństwa. Każdy mógł taką pożyczkę kupić, wpłacając dowolne kwoty. Ludzie są jednak niechętni. Oburzona Jadwiga notuje: „Dziwnym jest naprawdę, gdy z jednej strony widzi się moc zapału, hartu i poświęcenia, z drugiej nic nie zdoła obudzić dziwnie uśpionych, jakby w letargu obywateli. Widzi się całe szeregi młodzieży, którzy mogliby walczyć, a siedzą tu i kryją się po restauracjach i kawiarniach.” Nie mogąc patrzeć spokojnie na to, co się dzieje wraz z koleżankami z uczelni wychodzi na ulice, by przekonywać ludzi do kupienia pożyczki państwowej. Dzięki staraniom dziewcząt uśpione dotąd miasto zaczyna się budzić.
9 lipca 1920 roku notuje: „A więc do pracy. Ojczyzna nas wzywa do broni. Dziś o godzinie 5 po południu z inicjatywy kolegów odbył się w uniwersytecie wiec. Przecudny, pełen zapału wiec. W dużej, I-ej auli tłumnie zebrała się młodzież akademicka i część maturzystów tegorocznych. Po kilku gorących przemówieniach uchwalono jednogłośnie rezolucję nakazującą do bezwzględnego wstąpienia do wojska, lub oddania się, kto w szeregi nie może, pod rozkazy Rady Obrony Państwowej celem pracy wewnątrz. Po wiecu tłumnie ruszyliśmy z muzyką na czele - wielkim, zwartym pochodem na miasto. Wrażenie było ogromne. Widok młodzieży idącej czwórkami z transparentami wyrażającymi cześć i zaufanie wojsku i Naczelnikowi zrobił swoje. Trzeba dodać, że pochód ten, samorzutnie zorganizowany był wielką niespodzianką dla całego miasta”.
Ochotnicy z Lublina
Jakże bardzo wówczas Jadwiga chce walczyć. Iść w szeregi wojska i bronić ojczyzny. Sytuacja rodzinna nie pozwala jej jednak na to. Dziewczyna postanawia więc zrobić kurs sanitariuszki i podjąć się pracy w szpitalu, by choć tak dopomóc tym, którzy krew za Polskę przelewają. Swoje przemyślenia systematycznie zapisuje na kartach pamiętnika: „17 lipca 1920. Dziś pierwszy oddział ochotników wyruszył z Lublina. Oddział »Dzieci Lubelskich«, złożony z naszych kolegów akademików i uczniów szkół średnich. Rano o 9 zebrali się chłopcy przed uniwersytetem. Później była msza w naszym uniwersyteckim kościele. Przecudne, pełne zapału kazanie miał ks. Falkowski. »Idźcie, macie zwyciężyć, a łatwiej wam będzie niż przodkom, gdyż im tylko słaby promyczek nadziei przyświecał, a wam wielka gwiazda. Idźcie i zwyciężajcie. W was płynie krew Żółkiewskich, Kościuszków, Poniatowskich«. Po mszy Rektor każdemu z idących ofiarował medalik, sam włożył na szyję i błogosławiąc każdego serdecznie ucałował. Chłopcy częściowo byli już w mundurach, w czapkach tylko studenckich. Przybrani bukietami kwiatów, po kwiatach stąpali - tak byli zarzuceni tymi kwiatami. Później zebrali się na podwórku uniwersyteckim, tam przemówił do nich Rektor. Myśmy rozdały paczki przygotowane dla nich i przy dźwiękach orkiestry ruszyli chłopcy na Krakowskie przed gmach województwa i kościół garnizonowy. Tu jeszcze kilka przemówień, rozdanie podarków i znów marszem na stację. Odprowadziliśmy ich wszyscy: rektor, profesorowie i wszystkie prawie koleżanki. I poszli chłopcy - najlepszy kwiat młodzieży - ofiarni na trud i znój. Poszli spełnić obowiązek mając przekonanie, że spełnienie obowiązku nie jest żadną zasługą, podczas gdy niespełnienie tegoż jest hańbą. Żegnajcie chłopcy i wróćcie - jak rektor wam powiedział - generałami”.