Sytuacje ekstremalne w jego życiu były na porządku dziennym. Ludzie wokół niego załamywali ręce, a on ze spokojem powtarzał "Pan Bóg potrzebie zaradzi". Dziś mijają 34 lata od śmierci ks. Franciszka Blachnickiego.
W latach 70. i 80. XX wieku było naprawdę biednie. Jedzenie na kartki, ludzie w strachu, UB zamykało tych, którzy wychylali się z krytyką władzy i mówili o wolności. Ks. Franciszek Blachnicki był pod baczną obserwacją, bo to, co wyprawiał ten ksiądz, nie mieściło się w głowie władzy ludowej. Najgorsze było to, że nie dość, że sam żył jak wolny człowiek, mimo setek ograniczeń nakładanych na polskich obywateli, to jeszcze pociągał za sobą innych. Namawiał ludzi do abstynencji, organizował rekolekcje, zabierał najpierw ministrantów, potem w ogóle młodzież i rodziny na rekolekcje, mówił o wolności wewnętrznej, której nikt nie może odebrać.
Same kłopoty, choć wydawało się, że jakoś już sprawa załatwiona, kiedy UB weszło niespodziewanie do baraku w Katowicach, w którym mieszkały dziewczęta współpracujące z ks. Franciszkiem Blachnickim, i w którym mieściła się Krucjata Wstrzemięźliwości. Zabrali dokumenty, powielacze, zaplombowali wejście do budynku, a sam Blachnicki trafił do więzienia, tego samego, w którym w czasie II wojny światowej czekał na wyrok śmierci zasądzony przez Niemców.
Zwolniony, jak sam mówił, cudem Boskim, w lipcu, pojechał na Jasną Górę, by podziękować za swoje uwolnienie. To tam przyszła mu do głowy myśl, że skoro nie może dalej działać w Katowicach, może biskup pozwoliłby mu pojechać na studia do Lublina. Biskup pozwolił i w 1961 roku ks. Franciszek znalazł się na KUL. Zrobił licencjat, potem doktorat, został asystentem. Lublin więc przestał być miejscem tymczasowym. Było jasne, że kiedy jego współpracownice skończą swoje studia, przyjadą do Lublina i tu zaczynają znowu wspólnie działać.
– Wtedy ojciec mieszkał na Podwalu u ks. Brzozowskiego przy kościele św. Wojciecha. Dla nas też znalazło się tam miejsce. Jako że byłyśmy świeżo upieczonymi katechetkami, szybko także znalazła się dla nas praca w katechezie. Zaczęłyśmy uczyć religii i prowadzić spotkania dla młodzieży. Jedna z nas, Gizela, zaczęła studia muzykologiczne na KUL i wkrótce została organistką w kościele akademickim, gdzie pracowała przez wiele lat – wspomina Zuzanna Podlewska, nazywana Zenią, współpracująca z ks. Blachnickim.