W malowaniu sakralnych obrazów odnajduje spokój. Kiedy spod jej pędzla wychodzą portrety świętych, czy kandydatów na ołtarze, prosi ich o pomoc w pracy. Maria Tyzenhauz nigdy się nie zawiodła.
Pani Maria Tyzenhauz jest rodowitą lublinianką. Maluje od dziecka. Pamięta dzień, kiedy w jej rodzinnym domu rodzice zdecydowali się na odmalowanie ścian, ale zanim się do tego zabrali, podarowali jej pudełko czarnych węgli i zgodę na rysowanie wszędzie, gdzie się jej podoba.
– Byłam wtedy najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Mogłam do woli rysować i czyniłam to z wielkim zapałem. W krótkim czasie ściany naszej kuchni pokryły się rysunkami koni, ptaków oraz twarzy osób starszych. Już wtedy, patrząc na nich, czułam się do głębi poruszona. Widząc jakąś staruszkę, potrafiłam podbiec do niej i całować jej dłonie. Dla mnie byli to ludzie o pięknych twarzach wyrażających całe ich życie – mówi pani Maria.
Potem była szkoła plastyczna i studia. Pasja przelewania emocji za pomocą sztuki wpisała się w jej codzienność na stałe. Przyszedł jednak taki czas, kiedy liczne trudności, jakie zgotował los wydawały się ciężkie ponad miarę. Malarka nie chce wdawać się w szczegóły, ale ta droga cierpienia stała się równocześnie drogą dojrzewania w wierze. – Moje nawrócenie nie było jakimś spektakularnym błyskiem, który w jednym momencie zmienił moje życie, ale drogą. Nie rozumiałam wówczas, dlaczego spotykają mnie kolejne trudne rzeczy, czułam ból i bezradność. Potrzebowałam ratunku. Dojrzałej wiary nie wyniosłam z rodzinnego domu, ale krok po kroku przybliżałam się do Jezusa. Patrząc na Jego wizerunek na krzyżu, rozumiałam co przeżywał. Obrazy wielkich mistrzów, którzy w swoich dziełach podejmowali tematykę religijną, prowadziły mnie do odkrycia Ducha Świętego, który jest przecież obecny i w naszym codziennym życiu – mówi malarka.
Stawiając kolejne kroki na drodze dojrzewania wiary, zaczęła malować dzieła dawnych mistrzów średniowiecza. – Fascynował mnie sposób, w jaki przedstawiali drogę życia Jezusa, jak ją kontemplowali, posługując się formą i kolorem. Zaczęłam malować według tych obrazów, jednocześnie medytując ich treść. Pierwszy był obraz „Zdjęcie z krzyża” Rogera van der Weydena. Potem były kolejne – mówi pani Maria.
Wszystkie malowane przez nią obrazy sakralne wykonane były temperą jajową na desce, posiadały też rzeźbienia i złocenia.