Kazimierz Dolny z malowniczo płynącą Wisłą, brukowanym rynkiem i - co najważniejsze - kościołem, do którego od wczesnych lat biegał Karol, stał się miejscem jego wzrastania nie tylko jako młodego człowieka, ale i przyszłego kapłana.
Jak wszystkie dzieci, niezależnie od pozycji zajmowanej przez rodziców, chodził na religię. Katechezy uczył wówczas w Kazimierzu kapłan, który wszystkich chłopców zachęcał do zostania księdzem, a dziewczynki siostrami zakonnymi.
– On nauczył mnie chodzenia na Mszę św. Na początku każdej religii pytał nas, czy byliśmy w niedzielę w kościele. Gdy ktoś odpowiadał, że nie, to on robił tak zbolałą minę, na twarz występowały mu wypieki i niemal płakał. Było go nam wtedy bardzo szkoda. Ja więc, choć nie zawsze może mi się chciało, szedłem do kościoła, by zaoszczędzić mojemu katechecie cierpienia – opowiada ks. Serkis. Sytuacja zmieniła się w liceum, gdzie z kolei uczył religii kapłan, który wszystkich... zniechęcał do pójścia do seminarium.
– W liceum nie byłem już ministrantem, jakoś myślałem sobie, że już z tego wyrosłem, a nasz katecheta ks. Gołkiewicz podkreślał, że kapłaństwo to tak bardzo ciężki kawałek chleba, że nikomu nie życzy. Mówił, że jeśli będziesz dobrym człowiekiem, porządnym chrześcijaninem, to Panu Bogu zawsze będziesz się bardzo podobał, a kapłan jak tylko cokolwiek powinie mu się noga, zostaje przez ludzi naznaczony i potępiony. Nie myślałem więc o seminarium. Byłem za to bardzo grzecznym, ale i towarzyskim chłopcem. Należałem chyba do wszystkich możliwych organizacji. Przy okazji dobrze się uczyłem, więc zostałem delegatem naszej szkoły na zjazd młodzieży socjalistycznej, jaki odbywał się w Puławach – wspomina kapłan.
Spotkanie odbywało się w sobotę i niedzielę, i miało bardzo napięty program. – Dla mnie jednak oczywistością było to, że pierwszym obowiązkiem jest pójść w niedzielę na Mszę św. Zerwałem się więc wcześnie rano, by zdążyć na pierwszą Eucharystię. Byłem ubrany, jak cała młodzież na zjeździe, w mundurek i czerwony krawat, i tak poszedłem do kościoła. Ludzie przyglądali mi się jakoś dziwnie i wówczas dotarło do mnie, że z tą młodzieżą socjalistyczną jest coś nie tak, że chyba Panu Bogu nie podoba się to, co robimy, a ja bym chciał się Mu podobać – opowiada ks. Serkis.
To przekonanie zajmowało coraz więcej miejsca w myślach młodego Karola, ale nie było powodem decyzji o kapłaństwie. Wraz z kilkoma kolegami z klasy wybierał się na politechnikę do Lublina. Jednak przed maturą ks. Gołkiewicz poprosił go na rozmowę.
– Powiedział mi wtedy: „Karol, ty wiesz, co ja zawsze mówię i jakie mam przekonania, ale jeśli chciałbyś pójść do seminarium – to ja popieram”. To jakoś otworzyło mi oczy, że rzeczywiście takie pragnienie jest we mnie, choć wtedy w swojej pysze myślałem, że to ja robię łaskę Panu Bogu, że świat stoi przede mną otworem, a ja z niego rezygnuję. Dopiero czas formacji pokazał mi, jak wielką łaskę Pan Bóg mi wyświadcza, a nie odwrotnie – mówi kapłan.